Jest to bardzo delikatny, a zarazem trudny temat, dla każdego posiadacza „pakietu szczęścia”. Z którym wcześniej czy później wypadałoby się zmierzyć.
Nie jest to bułka z masłem, oj nie…
Bo przecież, każdy z nas jest inny, tak samo, jak inna jest psychika, każdego z nas. Warto pamiętać, że ważną rolę w procesie akceptacji samego siebie. Odgrywa to, w jaki sposób stało się posiadaczem „pakietu szczęścia”, bo przecież, każdy z nas ma swoją historię życia.
Z pozoru powinno być łatwo zaakceptować „pakiet szczęścia” tym, którzy zostali „uprzywilejowani” nim od urodzenia, ale to tylko pozory. Zanim opowiem Wam o swoich doświadczeniach z tym związanych. To powiem Wam, że nie zazdroszczę osobom, które znajdują się po drugiej stronie barykady. Czyli są pełnosprawni, mają rodziny, plany, marzenia. Nagle ulegają wypadkowi i z dnia muszą przewartościować swoje życie i przyjąć zaproszenie nie tylko od świata niepełnosprawnych, ale także od wózka inwalidzkiego.
Podobna sytuacja dotyczy osób, u których przypadkowo wykryto nieuleczalną chorobę, które następstwem może być, ale wcale nie musi być „limuzyna” – tak nazywam wózek inwalidzki. W jednym momencie marzenia o studiach, pracy i podbijaniu świata. Pryskają, jak bańki mydlane, bo niepełnosprawność, nie pyta, ona wchodzi „z buta”. Wielu ludzi z „pakietami szczęścia” się łudzi, że zaakceptowało takowy stan rzeczy.
Dotyczy to nie tylko osób po wypadkach, wykrytymi chorobami, ale też sprawnych inaczej od urodzenia. Brak akceptacji samego siebie może prowadzić do tego, iż człowiek, stanie się aspołeczny – zamknie się na ludzi i świat, będzie czuł się bezwartościowy oraz przestanie radzić sobie ze swoimi emocjami. Nabawi się stanów depresyjnych, a z tego jest niedaleko droga do sięgnięcia po alkohol czy myśli samobójczych. W procesie akceptacji „pakietu szczęścia” odgrywa (a przynajmniej powinna) rodzina, sympatia, jeśli się ją posiada czy Fundacja Aktywnej Rehabilitacji oraz Rampa. Zdarza się, żeby zaakceptować swój „pakiet szczęścia”, trzeba udać na terapię do psychologa, według mnie nie ma w tym nic złego. Bo jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo do nieradzenia sobie z samym sobą i swoimi wewnętrznymi przeżyciami.
Wiele łez poleciało, by zaakceptować swój „pakiet szczęścia”…
Nie przesadzę, jak powiem, że gdybym nie zaakceptował w pełni swojego Mózgowego Porażenia Dziecięcego to, nie czytalibyście teraz moich tekstów na Rampie. Choć nigdy rówieśnicy w szkole, nie dawali mi odczuć, że jestem gorszy. To ta „inność” w środku dawała coraz bardziej o sobie znać. Pierwszy kryzys z tego powodu pojawił się w wieku dorastania. Kiedy to dowiedziałem się, że zostanę po raz pierwszy wujkiem, pomyślałem: „po co jej taki wujek, który jest dużym dzieckiem. Które trzeba myć, karmić i ubierać”.
Po latach wiem, jak bardzo się myliłem. Pierwsza próba akceptacji mojego „pakietu szczęścia” nastąpiła podczas kilkudniowych warsztatów aktywizujących osoby niepełnosprawne na rynku pracy, organizowanych przez Caritas naszej diecezji. Choć znalazła się tam osoba, która znalazła do mnie „klucz”. To jednak wróciłem z tym samym nastawieniem, z którym tam pojechałem.
Ta sama osoba kilka lat temu mi powiedziała – „Na Ciebie wariacie nie ma opisu w żadnej książce”. Pełnej akceptacji, by nie było i mówię to z pełnym przekonaniem, gdyby nie mój blog Z siatkówką na TY. A przede wszystkim ten „u góry”, który mi zesłał, Kogoś, kto pomimo dzielących nas kilometrów oraz różnicy wieku, stał się nie tylko moim najbliższym Przyjacielem, ale i młodszym bratem, którego nie mam. Pomógł mi w pełni zaakceptować „pakiet szczęścia” poprzez niekiedy trudne dla mnie rozmowy na tematy związane z intymnością osób z niepełnosprawnością, ale i nie tylko.
Ta przyjaźń była, tak naprawdę początkiem obecnego Marcina, pozwoliła mi nie tylko siebie w pełni zaakceptować, ale też pozwoliła mi uwierzyć w siebie i własne możliwości oraz dała odwagę do działania, na której „jadę” po dzień dzisiejszy. Tego wszystkiego pewnie, by nie było, gdyby nie ten sam „pakiet szczęścia” i ta sama jego postać oraz ta sama wrażliwość, czy prawie że identyczne patrzenie na świat. Choć się nigdy nie poznaliśmy to w moim sercu, masz szczególne miejsce.
Następstwem tego wszystkiego, jest wiele przeżytych przeze mnie przygód na wyjazdach bez rodziny (co wcześniej było dla mnie nie do pomyślenia): obozy Fundacji Aktywnej Rehabilitacji, oazy dla sprawnych inaczej, którego jest organizatorem Katolickie Stowarzyszenie „Cyrenejczyk” – działające w diecezji tarnowskiej.
Nie wspomnę już o tym, że spełniłem swe marzenie o tym, aby dopingować naszych biało-czerwonych „Orłów” Nikoli Grbicia w krakowskiej Tauron Arenie. Na koniec powiem „pakiet szczęścia”, da się lubić!
Opracowanie wpisu w ramach odbywanego Stażu: Marcin Łukaszek