Sylwia Gajewska – Mama pozwoliła mi wszystkiego doświadczyć

Sylwia Gajewska – dyplomowany logopeda, dziennikarka, blogerka, fotomodelka oraz wizażystka.

Założycielka pierwszej w Polsce Agencji Equal dla niepełnosprawnych modelek i modeli.

Od urodzenia choruje na artrogrypozę. Przełamuje stereotypy krążące na temat osób z niepełnosprawnością.

Przeprowadzono z Tobą już wiele wywiadów, mówiłaś w nich dużo o foto-modelingu o jego początkach, o tym, co jest najtrudniejsze podczas sesji. Często podkreślasz, że nie czujesz się wcale niepełnosprawna i funkcjonujesz jak każda dziewczyna. Dlatego dziś nie zapytam cię o pracę modelki ani o sesje zdjęciowe. Nie zadam pytań o to jak sobie radzisz obecnie, bo doskonale we wszystkich wywiadach przekonujesz nas o tym, jak pięknie żyjesz. Cofnę się z Tobą do przeszłości. Zapytam cię o drogę, jaką przeszłaś, żeby pokonać wszystkie ograniczenia ciała i umysłu. Zapytam cię o emocje, jakie towarzyszą dzieciństwu i dorastaniu. Mówisz o sobie, że jesteś pewna siebie, odważna i otwarta, ale przecież nie zawsze tak było. Dzieci i nastolatki nie tak łatwo radzą sobie z innością. Chciałabym prześledzić z tobą drogę, jaką musiała przejść dziewczynka z artrogrypozą. Na początek powiedzmy czym objawia się ta rzadka choroba?

Po narodzinach w Ciechanowie zostałam odesłana do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, gdzie po trzech tygodniach postawiono diagnozę artrogrypozy. Układ rąk i nóżek oraz widoczne przykurcze, charakteryzujące tę chorobę, przyczyniają się do wczesnej diagnozy.

Artrogrypoza

Artrogrypoza to grupa objawów o bardzo zróżnicowanym charakterze,  polega na występowaniu wrodzonych wielostawowych przykurczy. Nazywana jest również wrodzoną sztywnością stawów. Oprócz tego, że każdy mój staw jest  sztywny, mam wiele przykurczy, gdyż mięśnie mają zaburzony wzrost i dlatego są też słabsze.

Funkcjonowanie ruchowe

Wiele zwyrodnień w obrębie stawów utrudnia mi funkcjonowanie ruchowe. Nie mogę przykładowo podnieść całkowicie ręki do góry, gdyż mam za mało tkanki mięśniowej, czyli za mało siły, zaś przykurcze powodują, że ręka wyżej się nie uniesie. W artrogrypozie  ciągła rehabilitacja od urodzenia to po prostu konieczność.

Rehabilitowano Cię metodą Vojty, sama pewnie nie masz wielu wspomnień z tego okresu, a czy mama kiedykolwiek mówiła jak trudna to metoda i ile wysiłku trzeba w nią włożyć? Dzieci często krzyczą podczas terapii ponieważ odczuwają dyskomfort z powodu narzuconej i utrzymywanej pozycji, stąd metoda, choć bardzo skuteczna, budzi dużo emocji.

Metodą Vojty byłam rehabilitowana od samego początku pobytu w Centrum  Zdrowia  Dziecka i w moim przypadku udało się ją dosyć długo stosować, bo prawie aż do drugiego roku życia. Nie pamiętam oczywiście tego okresu, ale wypytywałam o niego  mamę. Mówiła, że owszem  metoda jest bolesna, ponieważ układa się dziecko w pozycjach, na pierwszy rzut oka niefunkcjonalnych dla niego, natomiast wtedy właśnie pogłębia się ruch i rozwój ruchowy staje się prawidłowy. Ja tamtego bólu nie pamiętam, ale z perspektywy rodzica to z pewnością  przykre przeżycie. Moja mama zapytana, czy drugi raz zgodziłaby się na tę  właśnie metodę leczenia, odpowiedziała, że jak najbardziej tak.

Sylwia Gajewska – Agencja Equal

Metoda Vojty

Dzięki metodzie Vojty dziecko zaczyna poznawać swoje ciało oraz gromadzi nowe odczucia ruchowe. Dla dziecka, które nie ma w swoim repertuarze pewnych ruchów, jest  bardzo ważne, aby wiedziało, w jaki sposób może wykonywać daną czynność. To, co dziecko usprawni w okresie tych dwóch-trzech pierwszych lat życia jest najważniejsze w całym jego rozwoju. Jest to zdecydowanie jedna z najlepszych metod obecnie dostępnych.

 

Fot. Marcin Zawadzki

Jak wspominasz pobyty w Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu?

W CZD przebywałam do 19 roku życia i był to tak naprawdę mój drugi dom. Do 5 roku życia spędzałam tam pobyty miesięczne – miesiąc w szpitalu, miesiąc przerwy w domu i kolejny miesiąc rehabilitacji.

Kompleksowa rehabilitacja

W CZD prowadzono rehabilitację kompleksowo, a na początku dziecko potrzebuje ogromu różnorodnych bodźców, aby postawić je na nogi. Mojej mamie powiedziano, że nie będę chodzić, nie będę siedzieć i będę prawdopodobnie „roślinką”. Jednak dzięki jej uporowi  i systematycznej rehabilitacji, teraz mogę być niezależna. Oczywiście są sytuacje, w których potrzebuję pomocy drugiej osoby, ale byłoby ich o wiele więcej, gdyby rehabilitacja została zaniedbana.

Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu

W Centrum Zdrowia Dziecka było bardzo rodzinnie, na pielęgniarki mówiło się „ciociu”, na rehabilitantów –„wujku”, w związku tym ciepła atmosfera wpływała na pozytywny odbiór tego miejsca.  Wiele osób dziwiło się, że czasem nie mogłam doczekać się wyjazdu, ale dla dzieciaków pobyt tam był jak kolonie letnie. Dzieci z różnymi niepełnosprawnościami bawiły się razem, braliśmy pierwsze śluby na niby, przeżywali pierwsze miłości, a rehabilitacja była dla nas tylko dodatkiem. Od godziny 8 do 14 odbywały się ćwiczenia, a później była możliwość nauki szkolnej, aby nie mieć za dużo zaległości.

Pobyt w Centrum Zdrowia Dziecka

Chętnie przesiadywałam w świetlicy, od początku przejawiałam talent artystyczny, uwielbiałam malować , wygrywałam w wielu konkursach. Pielęgniarki w CZD były nie tylko pielęgniarkami,  sprawiały, że przez te 19 lat,  tak się ze sobą wszyscy i dzieci i personel zżyliśmy, że wspominam ten czas bardzo ciepło. Pielęgniarki, czyli nasze ciocie, zawsze nas wspierały i powtarzały, że pomimo niepełnosprawności wiele możemy. Nie we wszystkim  nam pomagały, ponieważ zależało im na naszej samodzielności. Byliśmy tak angażowani, aby na każdym polu być aktywnym.  Dopingowały nas słowami o tym,  że na pewno wiele osiągniemy, będziemy normalnie pracować, założymy swoje rodziny.

Nie byliśmy nigdy przykuci do łóżek, wciąż były organizowane gry albo wyjazdy np. do ZOO. Patrząc wstecz, brakuje mi  tych czasów i wiem, że chętnie bym się do nich cofnęła. Gdy jeżdżę tam w odwiedziny, zawsze łezka kręci się w oku, to przecież był mój drugi dom.

Moje przyjaźnie

W CZD poznałam Olę z którą nadal się przyjaźnię,  rok temu byłam na jej ślubie i mimo że jesteśmy z różnych stron Polski  wciąż utrzymujemy kontakt. Po ukończeniu 18 roku życia nie mogłam już dłużej kontynuować rehabilitacji w Międzylesiu, ponieważ obejmuje opieką tylko do pełnoletności.  Wszystkie swoje urodziny obchodziłam w Międzylesiu, więc gdy akurat osiemnaste  urodziny wypadły, gdy byłam w domu to nie wiedziałam jak je mam obchodzić [śmiech]. Wspomnienia z pobytu W CZD w Międzylesiu mam jak najbardziej pozytywne i zawsze, gdy o tym okresie życia mówię mam uśmiech na twarzy.

Opowiedz o operacji wydłużenia ścięgien Achillesa, którą przeprowadzono w Otwocku.

Od dziecka chodziłam na palcach, ponieważ miałam przykurczone ścięgna Achillesa, moja mama zdecydowała się, żebym w wieku 10 lat przebyła operację wydłużenia ścięgien Achillesa, co miało mi pomóc stawać na całych stopach.

Operacja wydłużenia ścięgien Achillesa

Bardzo tę operację przeżyłam.  Jadąc na blok operacyjny nie byłam jeszcze do końca świadoma, co mnie czeka, natomiast po operacji pamiętam bardzo ciężki gips  i to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to wycinanie okienek piłą. Miałam wtedy operowane obie nogi jednocześnie, więc nie mogłam w ogóle chodzić przez miesiąc.

Po operacji wydłużenia ścięgien

Po operacji miałam jeździć na konsultacje, ale pojechałam tylko raz.  W dużych palcach miałam powstawiane druty stabilizujące nogę i potem wyjmowano je „na żywca”. Za pierwszym razem mama mnie zagadała, ale za drugim, gdy się już zorientowałam o co chodzi, było to bardzo bolesne. To jest chyba jedyne złe wspomnienia z czasów dzieciństwa, które mam przed oczami. Gdy miałyśmy pojechać na kolejną konsultację, to zaparłam się nogami i rękami, żeby nie pojechać do tego szpitala, postanowiłam, że już nigdy w życiu tam nie wrócę i póki co trzymam się tego.

Czy podczas etapu unieruchomienia w gipsie wymagałaś indywidualnego toku nauczania?

Tak, po operacji musiałam mieć indywidualny tryb nauczania, gdyż nie byłam w stanie przez ten okres uczęszczać do szkoły. Przychodziła do mnie nauczycielka.  Wiązało się to z wieloma zaległościami, ale  moja mama zawsze walczyła, aby było ich jak najmniej. Jestem  humanistką, więc z matematyką zawsze gorzej mi szło  i przez indywidualny tryb pojawiały się zaległości.

 

Fot. Gosia Wojciechowska

Jak nauczyłaś się radzić sobie z niepełnosprawnością?

Ogromną role w życiu dziecka ogrywa rodzic, wtedy gdy ono dorasta i zaczyna widzieć, że jest troszkę inne. To od rodziców zależy jaką świadomość dziecka kreują, czy to dziecko czuje się inne, czy w domu traktowane jest inaczej,  ma fory. Czy rodzice przypominają mu ciągle o chorobie i w ten sposób wyrabiają przeświadczenie, że choroba jest na pierwszym planie. Ja miałam to szczęście, że moja mama od dziecka powtarzała mi, że jestem taka sama jak inne dzieci, że mam po porostu tylko inaczej wyglądające rączki czy nóżki, i że inaczej funkcjonuję, ale poza tym jestem taka sama i  nie mam się czego wstydzić.

Niepełnosprawność

Moja mama też się nigdy mojej niepełnosprawności  nie wstydziła i myślę, że to właśnie odegrało ogromną rolę, że jestem taka otwarta. Dzięki mamie zawsze byłam niewstydliwa, otwarta do ludzi. Miałam obraz samej siebie, który mówił, że nic mi nie jest, jestem normalnym dzieckiem.

Więc o co wszystkim chodzi dookoła – że mam inne rączki? W ogóle tego nie rozumiałam. Dzięki mamie byłam śmiała, otwarta, dzieci w przedszkolu mnie akceptowały, wiedziały, że mimo że różnię się wyglądem, mają mnie traktować tak samo i pomagać, gdybym potrzebowała pomocy.

Czy później rówieśnicy nie zatruwali Ci życia dokuczaniem?

Próbowałam sobie przypomnieć jakieś przykre sytuacje, które przytrafiły mi się za czasów chodzenia do szkoły podstawowej, ale nic takiego się nie zdarzyło. Dzięki temu, że byłam taka otwarta, wszyscy do mnie lgnęli.

Nie zostawałam w domu!

Zawsze byłam uśmiechnięta, z dużymi, orzechowymi oczami, mama zaplatała mi malutkie warkoczyki. Nauczycielki bardzo mnie lubiły, a gdy z czymś sobie nie dawałam rady – no to trudno. Nigdy nie brałam udziału w „wyścigu szczurów”. Jeździłam na te same wycieczki, jeżeli nie mogłam sama, to jeździła ze mną mama, która zawsze mnie wspierała. Nie było sytuacji, że z powodu niepełnosprawności zostawałam w domu.

Mama nigdy mnie nie hamowała

Mama nigdy mnie nie hamowała i mówiła: „Jak to, inne dziecko może, a moje nie? Dlaczego niby? Niech chociaż spróbuje!”. Wspomina do tej pory moją pierwszą klasę i zajęcia z tańca, na które bardzo chciałam iść, a mama wiedziała, że fizycznie nie dam rady. Nie dała mi tego w ogóle odczuć i tylko się w trakcie modliła, żebym sama stwierdziła, że to nie jest jednak dla mnie. Mimo świetnej zabawy powiedziałam: „ Wiesz co, mamo, jednak nie będę tańczyć, niech inne dzieci tu chodzą, ale ja już nie”. Mama odetchnęła z ulgą, szkoda, że nie pamiętam jej miny.

Dziecko trzeba wspierać

Dzięki temu poznałam sama swoje bariery i możliwości. Mama pozwalała mi wszystkiego doświadczyć. Jeżeli chciałam sobie zrobić kanapkę to mnie w tym nie wyręczała, nie bała się, że mogę się skaleczyć nożem, tylko po prostu tę kanapkę pozwalała mi zrobić. Trzeba wspierać dziecko i utwierdzać je w tym, że może, a jeśli się mu nie uda powiedzieć – ok, nie udało ci się jeden raz, spróbuj drugi.

 

Fot. Gosia Wojciechowska

Jak pamiętasz swój okres dojrzewania, kiedy bardzo krytycznie podchodzimy do swojego ciała? Jak choroba wpływała na akceptowanie zmian, jakie zachodzą w organizmie dorastającej dziewczyny?

Był taki czas, gdy patrzyłam na siebie w lustrze i jedyne co mi przeszkadzało to, że jestem zbyt szczupła i wszędzie widać mi kości. Przypominałam sobie wtedy jednak, że przecież mam powodzenie u chłopców, którzy dowartościowali mnie, mówiąc, że mam ładne oczy, ładną buzię, a poza tym co najważniejsze można ze mną porozmawiać na każdy temat, nadrabiam charakterem i jestem bardzo dojrzała. Dzięki takim sygnałom akceptowałam siebie i swój wygląd, a choroba schodziła na dalszy plan.

Akceptowanie siebie

Czułam się atrakcyjna, dbałam o wygląd, o makijaż  i strój, więc inni też czuli moją pewność siebie. Nie zdarzało mi się często, by ktoś robił jakieś docinki. W liceum kolega ze starszej klasy zdradził mi nawet, że w jego klasie mówią na mnie: „Ta mała ładna”. To bardzo mi pomagało w akceptowaniu siebie.

Walczyłaś czasem o swoją samodzielność?

Ze swojego doświadczenia wiem, że razem z dzieckiem dorasta też rodzic. Moja mama od początku mnie nakierowywała na to, żebym była samodzielna, ale i mnie zdarzało się, że czasem z powodu niepełnosprawności nie pozwalała na pewne rzeczy. Zaczęłam się wtedy buntować, powiedziałam, że nie może  mnie ograniczać bardziej niż moja niepełnosprawność, jeśli będę chciała czegoś spróbować, to tego spróbuję.

Moja samodzielność

Pamiętam sytuację w liceum, gdy chciałam pojechać na wycieczkę bez mamy (bo jak nastolatka pojedzie na wycieczkę z mamą?). Mama doznała wtedy lekkiego szoku. Ale przecież jechała ze mną przyjaciółka, z którą siedziałam w ławce, jechali wysportowani koledzy, dla których nie było problemem wnieść mnie do autokaru. Mój wspaniały nauczyciel też  stwierdził, że sobie poradzimy.  W związku z tym oświadczyłam mamie, że jadę bez niej. I to jest ta właśnie dojrzałość rodzica, że ona musiała przyjąć to, że jestem coraz samodzielniejsza. Mam mocny charakter, dlatego do wielu rzeczy sama dochodzę, czasem wbrew mamie, która później się dziwi skąd ja mam takie pomysły i skąd mam tyle siły?

Edukacja

Moim najnowszym pomysłem było rozpocząć studia w Warszawie, na które musiałabym daleko dojeżdżać. Dla mamy było to kolejnym szokiem, ponieważ zawsze mnie dowoziła na studia na miejscu w Ciechanowie (gdzie studiowałam pedagogikę, obecnie jestem dyplomowanym logopedą). Marzyło mi się studiować w Warszawie na Akademii Pedagogiki Specjalnej. Mama starała się w każdy możliwy sposób, abym zmieniła zdanie, ale ja specjalnie przy niej pytałam moich przyjaciół, co o tym sądzą i oczywiście wszyscy reagowali pozytywnie.

Obecnie studiuję już drugi rok pedagogikę specjalną na APS, będę robić magisterium z logopedii. Podróżuję sama pociągiem, więc radzę sobie w podróży od Ciechanowa do samej uczelni w Warszawie, ale pierwszy raz zrobiłam to w tajemnicy przed mamą. Uczelnia umożliwiła mi posiadanie asystentki, jest nią moja koleżanka, która pomaga mi np. pójść do toalety. To jest taka moja główna bariera, że nie mogę sama iść do łazienki.  Na studiach zaocznych uczymy się  od rana do wieczora, więc taka osoba jest mi potrzebna. Bariery, których moja mama najbardziej się obawiała zostały pokonane.

 

Fot. archiwum prywatne

Artrogrypoza sprawia, że pewnych czynności nie możesz wykonać samodzielnie. Masz łatwość w proszeniu innych osób o pomoc?

Mam takie szczęście, że w swoim życiu zawsze spotykam osoby, które mi pomogą. One nie widzą we mnie niepełnosprawności ,tylko mój uśmiech, to że jestem gadułą, wtedy nie ma znaczenia, że inaczej wyglądam, czy inaczej chodzę, na pierwszy plan wysuwa się, że jestem serdeczna i ciepła. Mam wielu przyjaciół, którzy tak naprawdę czasami są moimi rękami w różnych sytuacjach. Pewnie dlatego nie odczuwam swojej niepełnosprawności, zawsze jest ktoś życzliwy, kto mnie wspiera.

Nauka proszenia o pomoc

Przykładowo w pociągu mam przygotowane pieniądze w specjalnej kieszonce, bo nie jestem w stanie sama wyjąć ich z portfela, więc konduktorzy, którzy już mnie znają, bo od roku jeżdżę z nimi na tej trasie, wiedzą jaki wystawić mi bilet, sami wyjmą pieniądze z kieszonki. Oswoili się z tym w czym mogą mi pomóc. Przy wysiadaniu też służą mi pomocą, a i współpasażerowie chętnie pomagają. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby ktoś odmówił. Bardzo pomaga świadomość siebie – co mogę, a czego nie oraz odwaga w proszeniu o pomoc.

Ludzie są bardzo chętni do pomocy, tylko sami często wstydzą się zapytać, w czym byliby pomocni. Trzeba uczyć dzieci z niepełnosprawnością proszenia o pomoc,  to nie jest nic trudnego, ludzie wokół nas naprawdę są życzliwi.

Jak przebiega teraz twoja rehabilitacja? Jak częste są ćwiczenia?

Mam wiele przykurczów, które są bolesne, gdy spinają mi się mięśnie międzyżebrowe,  to utrudnia bardzo oddychanie. Kiedy jeździłam do Centrum Zdrowia Dziecka rehabilitacja była częsta i kompleksowa. Dwa razy dziennie był basen, ćwiczenia indywidualne, podczas których przykurcze puszczały. Byłam uwolniona od bólu codzienności i nie czułam niepełnosprawności. Podczas ćwiczeń oczywiście ból przy rozciąganiu jest odczuwany, za to potem, gdy efekt się utrzymywał to codzienność była bez bólu.

Stała rehabilitacja

Gdy skończyłam 18 lat musiałam sobie rehabilitacje zapewnić sama. Dwa razy do roku należy mi się dwutygodniowa rehabilitacja na NFZ, wtedy funkcjonuję bez bólu. Nie rozciągnę mięśni sama, potrzebuję specjalnych ucisków, które potrafi wykonać tylko rehabilitant. Teraz zajmuje się mną rehabilitant, którego zawód jest jego pasją, więc wypróbowuje na mnie nowinki, których się nauczy. Obecnie mam rehabilitację raz w tygodniu, odczuwam że jest to za mało. Pracujemy wciąż nad tym, żeby utrzymać mnie w funkcjonowaniu bez bólu.

Kiedy pierwszy raz zamieszczałaś swoje zdjęcie, oczekując na odzew profesjonalnych fotografów, czego w Tobie było więcej: obaw, że nikt się nie odezwie, czy nadziei, że musi się udać?

Miałam 16 lat, gdy dotarły do mnie głosy, że ładnie wychodzę na zdjęciach. Na początku robiłam sobie tylko portrety, nie chciałam pokazywać całej sylwetki. Miałam obawy, że niepełnosprawność będzie przeszkodą. Wstawiłam post na forum dla modelek Maxmodels i ludzie bardzo ładnie się wypowiedzieli, że choroba nie ma znaczenia, bo można ją bardzo łatwo ukryć pod bufiastymi sukniami, może nawet być atutem. Stworzyłam profil i po trzech tygodniach znalazł się fotograf, który sam  zaproponował sesję zdjęciową.

Mam dar!

Kiedyś mimo mojej zadziorności peszył mnie natrętny wzrok innych ludzi, więc postanowiłam, że jeżeli  już ludzie patrzą to niech mówią: „Jaka ładna dziewczyna, a nie szara myszka”. Pomaga mi dar jaki mam – obracania wszystkiego w dobrą stronę.

Oswajanie z innością

Mając praktyki w przedszkolach zauważyłam, że dzieci, które są oswajane z innością ludzi potrafią się od razu dobrze zachować i przyjść z pomocą, zapytać co mi się stało. Na ostatnim roku studiów prowadziłam indywidualne zajęcia z czterolatką. Dziewczynka siedziała naburmuszona i widziałam, że coś jest nie tak. Domyśliłam się, że ją krępuje mój wygląd, powiedział mi w końcu, że mam inne rączki. Porównałyśmy wtedy nasze ręce, porozmawiały na ten temat i bez przeszkód mogłyśmy przeprowadzić zajęcia. Najgorszym zachowaniem, które czasem spotykam jest , gdy nerwowo ucisza się dzieci i nakazuje nie odzywać, gdy zadają pytania na mój temat.

 

Fot. archiwum prywatne

Zadałam ci wiele trudnych pytań głównie po to, by przybliżyć zwłaszcza rodzicom chorych dzieci, z jakimi powinni się mierzyć wyzwaniami. Jako dzieci nie umiemy często dobrze identyfikować wszystkich swoich emocji. Czy teraz patrząc z perspektywy twoich doświadczeń mogłabyś jako pedagog udzielić jakichś rad rodzicom dzieci z niepełnosprawnością?

Przede wszystkim powinni uczyć dzieci zaakceptowania siebie. Trudniejsze jest to wtedy, gdy rodzice mają problem z akceptacją niepełnosprawności swojego dziecka. Jeśli dziecko czuje się w pełni akceptowane, to ma większą odwagę i otwartą drogę do samodzielności.

Rola rodziców

Rodzice powinni też uświadomić dziecku, że może spotkać się z trudną sytuacją, powiedzieć, że nie wszyscy bywają mili, zdarzą się różne nieprzyjemne sytuacje. Zadaniem rodzica jest przekazać dziecku, że jeśli ktoś mu dokucza to znaczy, że sam ma problem z akceptowaniem ludzi. Ja miałam przeświadczenie, że nie wszyscy muszą mnie lubić, że najważniejsze jest grono moich przyjaciółek, a tego, kto dokucza po prostu trzeba ominąć. Przydaje się też pokazanie charakteru i odpowiednia riposta dla zaczepiającego.

Wcześniej studiowałaś ekonomię, co cię skłoniło do zmiany kierunku studiów i dlaczego wybrałaś logopedię?

Z maturą w kieszeni myślałam o germanistyce lub informatyce. Ekonomię podpowiedziała mi mama, uległam tej podpowiedzi i podjęłam studia ekonomiczne. Pamiętam, że na prawie podatkowym zaczęłam się zastanawiać – co ja tutaj robię? W drugim semestrze cała nasza grupa poprawiała matematykę dziewięć razy. Więc, gdy się dowiedziałam, że na naszej uczelni utworzono pedagogikę specjalną, na drugi dzień złożyłam podanie i wreszcie byłam szczęśliwa. Nie widziałam siebie w pracy z papierem bez stałego kontaktu z ludźmi. Czułam dużą potrzebę, by móc komuś dawać coś z siebie. Tam odnalazłam się tak, że nie wiem kiedy minęły te trzy lata studiów.

A co zaprowadziło cię do wizażu?

Nie wiem skąd to się wzięło i zadziwiam tym ludzi, bo z moim ograniczonym ruchem rąk świetnie radzę sobie z malowaniem kobiet. Ostatnio malowałam moją przyjaciółkę na ślub, co było dla mnie świetnym przeżyciem.

Makijaż

Wiele pań, które maluję nie wierzy w swoje piękno i ja makijażem wydobywam z nich to, czego dotąd nie dostrzegały w sobie. W liceum, kiedy robiłam makijaż sobie, nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłabym malować kogoś innego. Przecież ktoś widząc mnie, mógłby pomyśleć, że z moimi dłońmi jeszcze mu oko wydłubię.

W liceum koleżanka dziwiła się jak mi się udaje zrobić tak idealną kreskę, aż poprosiła mnie o zrobienie makijażu. Już po minucie przestałam się bać, szło mi to tak pewnie, jakby mnie ktoś  uczył wizażu. Makijaż trzymał się przez całą imprezę do rana, a koleżanka zaczęła mnie namawiać na założenie fanpage, by zająć się tym profesjonalnie.

Trzy tygodnie później puściłam się na głęboką wodę, gdy na fanpage dodałam zdjęcia swoje i makijażu dziewczyny, po kilku tygodniach okazało się, że w Sylwestra od godziny 8.00 do 18.00 miałam pozapisywane panie co godzinę. Zobaczyłam, że coś mi wychodzi, więc zaczęłam poszukiwać odpowiednie kosmetyków do makijażu. Zależało mi na tym, żeby były trwałe, by klientki mogły być zadowolone. Co sobotę mam klientki, które maluję; mój rekord to dziesięć klientek w ciągu jednego dnia, a jedyną i największą zapłatą dla mnie jest ich radość i uśmiech.

 

Fot. Alicja Dębska

Jak wytrzymujesz takie obciążenie?

Boli mnie czasem kręgosłup, ponieważ pracuję na stojąco, przy tym pochylam się w prawą stronę, więc to przekrzywienie ciała sprawia, że kręgosłup jest obciążony. Mój rehabilitant od razu zauważa, że „zmalałam”, ponieważ jednostronny przechył prowadzi do przykurczy, które potem trzeba rozmasowywać. Niestety coś za coś. Uwielbiam te sytuacje, gdy klientki widzą efekt końcowy.

Nie mogłabym przestać malować

Podczas mojej pracy nie widzą poszczególnych etapów, dopiero finał, po którym często jestem nie tylko wyściskana i wycałowana z powodu zachwytu klientki, ale bywa też, że panie płaczą, gdy zobaczą siebie w nowej odsłonie. Myślę, że nie mogłabym już teraz przestać malować, a zdradzę, że dostałam też propozycję, by malować w Klinice zdrowia i urody, więc za jakiś czas być może…

Zbliża się Nowy Rok, to i może nowe wyzwania…

Być może, być może…  Koleżanka, od której padła ta propozycja wciąż dopytuje, kiedy będzie mi mogła oddać działkę wizażu. Cieszę się, bo czuję z jej strony dużo zaufania. Wiem, że nie myśli, że ponieważ ona ma sprawne ręce,  jest lepsza.

Czuję, że docenia mnie za umiejętności, a przecież ja robię to intuicyjnie, bo nigdy nie uczyłam się makijażu, jedynie podpatrywałam. Niektóre triki np. rozświetlanie oka w kąciku zaczęłam stosować u siebie, a dopiero później na jakimś filmiku zobaczyłam, że to do czego doszłam sama jest właśnie profesjonalnym zabiegiem.

Modeling był wstępem do większego przedsięwzięcia. Opowiedz jak doszło do powstania Agencji dla niepełnosprawnych modelek i modeli?

Zawsze szukałam takiego miejsca dla siebie. Wiedziałam, że nie mam szans w renomowanych agencjach, ponieważ one mają swoje wytyczne, którym fizycznie nie jestem w stanie sprostać. Postanowiłam nie czekać aż ktoś stworzy takie miejsce, tylko zrobić to sama. W odpowiednim momencie pojawiła się Olga Cieślar, która napisała, że chętnie mi pomoże. Olga jako fotograf, jest odpowiedzialna za sesje zdjęciowe, a mnie zostawiła działkę poszukiwania modelek. Duet wymarzony. Najważniejsze było to, że Ola nie była zmotywowana wyłącznie finansowo (jak inna osoba, której po pierwszym projekcie podziękowałam).

Pierwszy projekt

W pierwszym naszym wspólnym projekcie wzięły udział trzy modelki z różnymi niepełnosprawnościami. Pomysł odniósł błyskawiczny efekt, ponieważ zainteresowała się nami telewizja, która pokazała całą sesję zdjęciową. Opisano jak się z nami pracuje, pytano, czy mamy bariery jako modelki i zostałam finalnie zaproszona do studia. Pierwszy raz wystąpiłam nie jako modelka i poczułam wagę misji, która się zaczęła. Lawinowo posypało się potem zainteresowanie.

Spełniać marzenia

Zanim założyłam agencję, na moje pytanie na blogu o chętnych do sesji, pojawiło się około sto zgłoszeń. Wiedziałam już, że grupa odbiorców jest duża, więc pozostało zacząć spełniać marzenia innych. Początkowo organizowałam wszystko od „a” do „z”, teraz wyszukuję fotografa i podpowiadam miejsce, a sesja toczy się według inwencji współpracujących ze sobą. Wychodzę z założenia, że „Marzenia najlepiej smakują, gdy realizuje się je samodzielnie”, dlatego ograniczam swoją rolę do pomagania, nie odbieram tym satysfakcji osobom, które mogą same bardziej się zaangażować. Moją rolą jest też dbać o to, żeby zlecenia były jak najbardziej profesjonalne, więc dbam o dobór modelek do sesji oraz o odpowiednie wynagrodzenie dla nich. Staram się też pozostawać w bliskich relacjach z osobami za które odpowiadam, być ich couchem i dobrym duchem.

 

Fot. Beata Lenart

W wywiadach cytujesz twoje życiowe motto: „W życiu nie chodzi o to, by przeczekać burzę, ale o to, by nauczyć się tańczyć w deszczu”. Czy miałaś już sesję zdjęciową w deszczu?

Miałam taką sesję i jest to długa historia. Wiąże się z tym, że moi rodzice są po rozwodzie i po latach tato odnowił ze mną kontakt. Całe życie zastanawiałam się po kim mam fotogeniczność i łatwość pracy przed obiektywem. Mama zdjęć mi nie robi, ponieważ potrafi obciąć na zdjęciu nawet  to, co najważniejsze. Okazało się, że mój tato kocha fotografię i robi piękne zdjęcia portretowe. Marzeniem taty było zrobić mi sesję zdjęciową. Mieszka w pobliżu lasu i tam zaplanowaliśmy plener. Zwierzyłam się tacie, że zawsze marzyłam o sesji  w deszczu i wówczas żywioły jakby wysłuchały mojego zamówienia, ponieważ właśnie wtedy… spadł deszcz. A tato nie bojąc się o sprzęt, kontynuował sesję. Dookoła nas mógł wtedy szaleć nawet tajfun, a my oboje spełnialiśmy nasze marzenia.

Czy to wtedy zrodziło się twoje motto?

Było ze mną już dużo wcześniej. Trzeba spełniać marzenia i cieszyć się życiem, nawet kiedy pada deszcz. Deszczowa pogoda wielokrotnie przydarza się nam w życiu, najważniejsze jak reagujemy na tę sytuację. Czy sprawiamy, że po deszczu wychodzi słońce, czy wciąż widzimy chmury.  Ja wielokrotnie wstając rano, już na dzień dobry czuję, że coś mnie boli, ale przypominam sobie o tym na co dobrego czekam tego dnia albo co dobrego wydarzyło się wczoraj i od razu pojawia mi się uśmiech na twarzy. Najważniejsze jest nasze nastawienie.

Serdecznie dziękuję Ci za tę wielką dawkę optymizmu i radości. Życzę wielu wspaniałych przeżyć w deszczu i w słońcu.

 

Fotografia tytułowa: Monika Krakowska

ifk

3 odpowiedzi do artykułu “Sylwia Gajewska – Mama pozwoliła mi wszystkiego doświadczyć

Dodaj komentarz

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial