Na dachu Skandynawii cz.II

W Lom zaczyna się droga Sognefjell  nr 55 tzw. „Droga przez dach Norwegii”, która objeżdża Góry Jotunheimen od północnego zachodu. Jest to alternatywa dla tych, którzy lubią oglądać góry, nie wychodząc z auta. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że za kilka dni wracając, będziemy nią jechać. Od głównej drogi nr 55, kilka kilometrów od Lom, ma początek płatna droga górska do bazy w Spiterstulen. Opłaty dokonuje się w bazie, w recepcji głównego schroniska. Droga jest wąska i niekiedy kamienista, z licznymi mijankami. Trzeba być uważnym i obserwować zawczasu drogę, czy coś nie jedzie z naprzeciwka, żeby później nie robić zbyt długiego wycofu.

Park Narodowy Jotunheimen (w wolnym tłumaczeniu Dom Olbrzymów) jest bardzo popularnym i najczęściej odwiedzanym przez turystów parkiem w Norwegii ze względu nie tylko na dostępność i położenie blisko cywilizacji, ale również występowanie w nim ponad 250 szczytów powyżej 1900 m n.p.m. W szczególności przyciąga ten najwyższy szczyt Norwegii – Galdhopiggen (2469 m n.p.m.).

W Spiterstulen można było już poczuć górski klimat. Mimo że był to początek lipca, bardzo szybko zamieniłem krótkie na długie spodnie i tak już zostało do końca pobytu. Pogoda nas nie rozpieszczała. Temperatura wahała się od minusowych w wyższych rejonach, do +8 na poziomie biwaku. Padał często deszcz i dało się odczuć wszechogarniającą wilgoć, szczególnie w momencie zakładania ubrań każdego poranka. Spaliśmy bowiem w namiocie – jak męska przygoda to na całego, bez wygód, aby wzbudzić w sobie pierwotne instynkty, przygaszone życiem w mieście. Nie goliliśmy się i z czasem zaczęliśmy też tolerować swoje „zapachy”.

Baza w Spiterstulen jest rozbudowana. Składa się z wielu drewnianych budynków charakterystycznych dla architektury norweskiej. Dachy niektórych z nich są porośnięte trawą. Główny budynek stanowi schronisko, w którym można wynająć komfortowe pokoiki. Dla bardziej zaprawionych w boju dostępne jest pole biwakowe, znajdujące się po drugiej stronie potoku, rozmieszczone wzdłuż początku szlaku na Galdhopiggen. Pole biwakowe ma swój budynek gospodarczy wyposażony w jadalnię i prysznice. To było miejsce, w którym spędziliśmy wiele czasu, zarówno przed, jak i po naszych wyprawach, rozkoszując się daniami przywiezionymi z Polski i przygotowanymi przez Mateusza. Od tamtego momentu zacząłem lubić kaszę gryczaną ;).

Pierwszego dnia po przyjeździe i rozbiciu namiotów, postanowiliśmy pójść na rekonesans długą Doliną Visdalen. To był nasz pierwszy górski norweski szlak.  Czuć było tę wolność i ogromną przestrzeń. Duże wrażenie robiły jęzory lodowca Svellnosbrean spływające spod Galdhopiggena. W głębi doliny brat zauważył w pewnym momencie zwierzęta, w których rozpoznał renifery. W pierwszej chwili ostudziłem jego zapędy tłumacząc, że swego czasu jadąc na Przylądek Północny, renifery zaczęliśmy dopiero widywać po przekroczeniu kręgu polarnego ponad 1000 km na północ. Natomiast rok wcześniej, jadąc dookoła Bałtyku, mieliśmy szczęście widzieć rodzinkę reniferów dopiero na północy Zatoki Botnickiej. Po wykonaniu zbliżenia w aparacie okazało się jednak, że brat miał rację. Nie doczytałem, że w Parku Narodowym Jotunheimen można spotkać renifery. Cieszyłem się razem z moimi kompanami, ponieważ to był zaczarowany, rzadko spotykany widok, a im udało się to już pierwszego dnia pobytu. Wróciliśmy do namiotów pełni wrażeń. Dnia następnego planowaliśmy zdobyć Galdhopiggen. Mieliśmy nadzieję, że aura będzie nam sprzyjać.

Mimo że wysokość najwyższego szczytu Skandynawii nie jest powalająca, jednak specyfika tych gór sprawia, że idąc na wierzchołek, jest się w krainie śniegu i trzeba kluczyć pomiędzy lodowcami lub niekiedy konieczne jest przejście lodowca z użyciem asekuracji. Wspinając się na wierzchołek Galdhopiggen z bazy w Spiterstulen, trzeba pokonać różnicę wzniesień ponad 1400 m. Jest to dłuższa trasa, ale omija się lodowce oraz szczeliny, przez co nie ma obowiązku wynajmowania przewodnika, jak ma to miejsce w przypadku startu z wyżej położonego schroniska Juvvashytta. Na wierzchołek prowadzi znakowany szlak. Należy wypatrywać na kopczykach czerwoną literę T. Można też iść swoją drogą. Tak naprawdę kopczyki pokazują wyłącznie kierunek poruszania, a i tak każdy na własną odpowiedzialność wybiera swój kamień, na który ma stanąć, badając jego stabilność. Trzeba być cały czas mocno skoncentrowanym, niezależnie od doświadczenia. Szlak w pierwszej fazie, począwszy od pola namiotowego, pnie się bezlitośnie ostro w górę. W drodze na wierzchołek nie ma miejsc płaskich, gdzie można byłoby uregulować oddech. Jednak dzięki temu, równomiernie „połyka” się wysokość, zbliżając się powoli do celu. Szlak z Spiterstulen prowadzi pomiędzy dwoma lodowcami  Svellnosbrean, którego jęzory już podziwialiśmy z dna doliny Visdalen oraz  Styggebrean, po którym prowadzi szlak z położonego kilkaset metrów wyżej schroniska Juvvashytta. Idąc granią dzielącą oba lodowce, trzeba również przechodzić przez pola śnieżne.

Dzień wcześniej podpytaliśmy schodzących turystów, jakie warunki panują na górze, a ponieważ okazało się, że nie były trudne, więc  czekany i większe raki zostawiliśmy w aucie. Z grani widzieliśmy długą kolejkę turystów, idących lodowcem ze schroniska Juvvashytta, powiązanych linami. W takim tramwaju tempo grupy uzależnione jest od kondycji najsłabszego. Szlak ze Spiterstulen ma kilkaset metrów więcej podejścia w pionie, ale za to cieszyliśmy się z panującej w naszym zespole wolności. Dla mnie osobiście taka opcja była korzystniejsza, ponieważ czułem w kościach „trudy” kilkunastodniowego pobytu na Chorwacji i leżenia na plaży z kufelkiem piwa. Moi kompani wrócili dopiero co z wyprawy w góry Rumunii, więc różnica w kondycji była widoczna gołym okiem.

Na szczycie Galdhopiggena wybudowano malutkie schronisko i dopiero jego widok z daleka może dać gwarancję, że to już ostatnie podejście. Po zdobyciu wierzchołka krótka przerwa na odpoczynek i podziwianie sierpniowych krajobrazów, gdy dookoła wszędzie lodowce, a wysokość jak w naszych kochanych Tatrach.

W drodze powrotnej mieliśmy szczęście, ponieważ zapowiadane okno pogodowe się sprawdziło. Chmury momentalnie się rozwiały, ukazując całe piękno norweskich gór. Takie szczęście mieliśmy też wielokrotnie w późniejszym okresie. Dowiadywaliśmy się w recepcji jaka jest prognoza pogody na dany dzień i staraliśmy się wstrzelić w zapowiadane rozpogodzenie. Wyruszaliśmy i wracaliśmy w chmurach bądź w deszczu, a po drodze będąc gdzieś w górze, udawało się nam chociaż przez chwilę podziwiać widoki. Oczywiście i w przypadku Galdhopiggena przy ostatnim zejściu widzieliśmy nie tylko bazę w Spiterstulen, ale też i nadciągającą deszczową chmurę, która dosięgła nas bardzo szybko, zanim zdążyliśmy dojść do namiotów.

W rejonie Doliny Visdalen można wyjść również na Glittertinden, którego wysokość (2465 m n.p.m.). niewiele odbiega od Galdhopiggena, a niektórzy twierdzą, że jest on wyższy ze względu na zmienną pokrywę śnieżną. Z powodu pogorszenia pogody, postanowiliśmy nie ryzykować. Słyszeliśmy, że ścieżka jest gorzej oznakowana, a widoczność była z każdą chwilą gorsza. Czekanie na poprawę nie miało sensu. Byliśmy głodni innych wrażeń. Góry Jotunheimen to nie tylko Dolina Visdalen. Postanowiliśmy zatem spróbować szczęścia u podnóża grani Besseggen.

cdn…

Fot.: Tomasz Kudasik

więcej na:  tomaszkudasik.pl

 

 

Odpowiedź do artykułu “Na dachu Skandynawii cz.II

Dodaj komentarz

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial