Ludzki smutek nie pozostawia nas obojętnym. Możemy "zarazić się" nim zarówno od osób, które lubimy, jak i tych, za którymi nie przepadamy. To inaczej niż w przypadku radości, którą przejmujemy przede wszystkim od osób, z które wydają się nam bliskie.
Przebywanie w towarzystwie radosnych osób może podnieść nas na duchu, a kontakt z kimś pogrążonym w smutku – sprawić, że sami również poczujemy się nie najlepiej. W literaturze psychologicznej zjawisko to określa się mianem zarażania afektywnego lub społecznej indukcji afektu.
Początkowe poszukiwania dotyczące tego fenomenu polegały na tym, że badanym pokazywano filmy lub zdjęcia osób wyrażających emocje i sprawdzano, czy ta prezentacja wpłynie na to, jak czują się badani. Analizy zwykle prowadzono w oderwaniu od kontekstu społecznego, nie kontrolując ani tego, kto pojawia się na zdjęciach czy filmach, ani też, jakie wrażenie robi na badanych.
Nowsze badania coraz wyraźniej jednak pokazywały, że w pewnych kontekstach społecznych (szczególnie w relacjach pomiędzy osobami, które się lubią) zarażanie afektywne powinno występować z dużym prawdopodobieństwem, podczas gdy w innych (szczególnie w relacjach pomiędzy osobami, które się nie lubią) może nie występować w ogóle, a nawet prowadzić do reakcji całkowicie rozbieżnych.
Sugestia ta stała się główną inspiracją w badaniach, które prowadził zespół dr Moniki Wróbel z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego.
"Przegląd literatury wskazywał bowiem, że – mimo iż wiele przesłanek wspiera tezę dotyczącą roli lubienia w przebiegu zarażania afektywnego – większość tych przesłanek ma charakter pośredni. Zastanawiało nas, na czym dokładnie miałby polegać ta rola, a zatem czy emocje i nastroje osób nielubianych wzbudzają w ludziach jakiekolwiek stany afektywne i – jeśli tak – jaki jest kierunek tej indukcji" – wyjaśnia dr Wróbel.
Odpowiedzi na powyższe pytania badacze poszukiwali w serii ośmiu eksperymentów. We wszystkich z nich manipulowali zmiennymi, które są powiązane z lubieniem. Osoba wyrażająca emocje była zatem przedstawiana albo w sposób nasilający lubienie (np. jako ktoś, kto ma poglądy zbieżne z poglądami osoby badanej, czy ktoś o pozytywnych cechach charakteru), albo w sposób osłabiający lubienie (np. jako ktoś, kto ma poglądy rozbieżne z poglądami osoby badanej, czy ktoś o negatywnych cechach charakteru). Badani dwukrotnie – przed i po prezentacji nagrania z osobą wyrażającą emocje – oceniali własne emocje, nastrój.
Wyniki potwierdziły, że tego rodzaju manipulacja ma znaczenie dla przebiegu zarażania afektywnego. Badani zarażali się radością badanej osoby wyłącznie wtedy, gdy była to osoba lubiana. Radość na twarzy osoby nielubianej nie wywoływała zaś żadnej reakcji badanych.
"Na początku spodziewaliśmy się, że będzie to dotyczyło wszystkich emocji. Jeśli kogoś negatywnie postrzegamy, to nie zarazimy się od niego ani smutkiem, ani radością. Wyniki jednak pokazały co innego" – powiedziała PAP dr Monika Wróbel.
W przypadku osób, które wyrażały smutek, okazało się jednak, że badani zarażali się ich afektem bez względu na to, jak te osoby zostały przedstawione. Innymi słowy, badani przejmowali negatywny stan afektywny zarówno wtedy, gdy wyrażały go osoby lubiane, jak i wtedy, gdy wyrażały go osoby nielubiane. Dr Wróbel podkreśla jednak, że pod określeniem negatywnego stanu afektywnego może kryć się wiele różnych emocji: smutek, frustracja, złość.
Uzyskany wynik potwierdza więc stawianą przez niektórych badaczy tezę, zgodnie z którą stany negatywne są bardziej zaraźliwe niż stany pozytywne.
"Moja interpretacja jest taka, że kiedy badani widzieli kogoś smutnego, to uruchamiały się podstawowe procesy empatyczne. Na tyle mocno koncentrowali się na tym, że nadawca jest smutny i wczuwali w jego stan, że jego charakterystyki przestawały być dla nich aż tak bardzo istotne. Działo się tak nawet wtedy, gdy przedstawialiśmy naszego nadawcę, jako osobę o naprawdę niepożądanych cechach, bardzo niemoralną. Badani i tak reagowali na jego smutek, a wiele osób po eksperymencie pytało nas, dlaczego był taki smutny. Wynik jest w sumie optymistyczny. Pokazuje, że jednak ludzie podchodzą do innych empatycznie: widząc kogoś smutnego trochę zapominamy o tym, jak wiele nas różni" – zaznacza dr Wróbel.
Podkreśla, że być może gdyby w badaniu osoba wyrażająca emocje była przedstawiona jako skrajnie niemoralna, to ten efekt by nie wystąpił.
Badania zrealizowano ze grantu Narodowego Centrum Nauki w ramach programu Sonata.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl