Wypadek, walka o życie, śpiączka, rehabilitacja i powrót ze zdwojoną siłą, tak w dużym skrócie można określić ostatnie lata pani Katarzyny Królikowskiej, która prowadząc swojego bloga opowiada swoją drogę, którą musiała przejść.
Proszę opowiedzieć coś o sobie?
Mam 41 lat. Jestem matką dwóch córek. W październiku 2017 roku, wracając z pracy, miałam wypadek komunikacyjny, którego katastrofalne skutki ponoszę do dzisiaj i będę ponosić do końca życia. Byłam kierownikiem regionalnym w sieci handlowej, wracałam tego dnia z Łodzi do Bydgoszczy, gdzie wówczas mieszkałam. Wypadek zdarzył się na autostradzie. Po wypadku blisko 2 miesiące byłam w śpiączce.
Diagnozy lekarskie nie były dobre. Nie dawano mi dużych szans na przeżycie. Rodzinę poinformowano, że jeśli przeżyję mogę żyć w stanie wegetatywnym, mogę nigdy nie wstać z łóżka, być całkowicie uzależniona od innych. Rodzina starała się znaleźć dla mnie jakiś ośrodek, który zapewniałby fachową opiekę. Mówiąc rodzina mam na myśli rodziców i rodzeństwo.
Kiedy jeszcze byłam na OIOM i ciągle spałam siostra znalazła fizjoterapeutę, który zaczął mnie intensywnie rehabilitować biernie. Oczywiście rodzina musiała ponosić koszty tej rehabilitacji. Ta, zapewniana przez szpital i NFZ była znikoma. Siostra założyła „Zrzutkę” aby zapewnić finansowanie mojej rehabilitacji. Z pomocą przyszli przyjaciele i znajomi (także z rodzinnego miasta). Zorganizowano koncert i kiermasz świąteczny, którego celem było zebranie pieniędzy, które miały pomóc mi w powrocie to sprawności. Przed świętami obudziłam się.
Szpital nie widział sensu dalszej hospitalizacji, na miejsce na oddziale rehabilitacyjnym trzeba było czekać. Ówczesny mąż nie był w stanie się mną zająć ani zapewnić mi opieki, rodzice znaleźli mi miejsce w ośrodku opiekuńczym, gdzie miałam całodobową opiekę w mieście, w którym mieszkałam – tak by mogły mnie odwiedzać dzieci. Moja rodzina mieszkała w mieście oddalonym o 40 km. Nie ruszałam się wtedy jeszcze samodzielnie. Większość dnia przesypiałam.
Pewnego dnia miała miejsce sytuacja, którą nazywam „cudem”, moment, w którym dowiedziałam się, że moje życie prywatne i rodzinne już nie istnieje był tak traumatyczny, że zmobilizowałam się do walki o siebie, o odzyskanie sprawności i praw do dzieci. Od tego momentu zaczęłam ciężką, często bolesną rehabilitację. Na światło dzienne wyszły bowiem powikłania po dwukrotnej sepsie, którą przeszłam na OIOM w czasie śpiączki. Wreszcie trafiłam na oddział rehabilitacji i traumatologii do szpitala. Po ponad pół roku po wypadku wróciłam do domu – zmienionego i pustego domu.
Jak wyglądało Pani życie przed wypadkiem?
Przed wypadkiem byłam osobą aktywną zawodowo, od wielu lat pracowałam w handlu. Początkowo stacjonarnie, w końcu zostałam kierownikiem regionalnym w sieci handlowej. Pod swoimi rękami miałam region centralny – od województwa pomorskiego, przez kujawsko-pomorskie, na łódzkim kończąc. Kochałam to co robiłam i spełniałam się w tym. Co tydzień robiłam setki kilometrów. Ale kochałam jeździć samochodem, więc nie przeszkadzało mi to. Ponieważ mam 2 córki – przed wypadkiem młodsza chodziła do przedszkola a starsza do szkoły podstawowej więc priorytetem był dla mnie codzienny powrót do domu. Firma była przychylna do mojego systemu pracy – wszystko się układało.
Poza pracą byłam bardzo aktywna. Uwielbiałam sport. Chodziłam na aerobik, trenowałam crossfit, biegałam. Z dziećmi jeździłam na rolkach, chodziłyśmy jako wolontariuszki do pobliskiego schroniska. Miałam wielu przyjaciół. Utrzymywałam kontakt z przyjaciółmi z rodzinnego miasta. Ponad 35 lat!!!
Co najbardziej motywuje Panią do działania?
Teraz najbardziej motywują mnie córki i rodzina. Nie chcę być dla nikogo ciężarem. Chciałabym pokazać córkom, że najwięcej w życiu zależy od nas samych. Że wszystko można osiągnąć ciężką pracą i nigdy nie można się załamywać. Nie ma sytuacji bez wyjścia.
Czy miewa Pani chwile zwątpienia? Jeśli tak jak sobie z Pani z nimi radzi?
Oczywiście. Jak każdy. Przez pierwsze lata korzystałam z pomocy fachowców- chodziłam na terapię psychologiczną. Nie wstydzę się o tym mówić i powtarzam każdemu, że obie psycholożki pomogły mi „wstać z kolan” i uważam, że dobra terapia psychologiczna uratowała mnie i pomogła mi to wszystko przetrwać (utrata samodzielności- niepełnosprawność, rozpad małżeństwa, walka oraz odzyskanie praw rodzicielskich).
Aby odzyskać prawa rodzicielskie musiałam przejść badania psychiatryczne a cały koszmar walki pomógł mi przetrwać psycholog. Po ponad roku odzyskałam prawa rodzicielskie zgodnie z opiniami: psychiatry, psychologa pedagoga sądowego.
Teraz dopada mnie zniechęcenie, bo zbyt wiele od siebie wymagam a co za tym idzie nie dostrzegam efektów rehabilitacji. To nie tylko fizjoterapia, ale też terapia logopedyczna – wciąż uczę się mówić. Nadal sprawia mi to trudność i stanowi dla mnie spory wysiłek.
Czy otrzymuje Pani wsparcie w dalszej rehabilitacji od rodziny i przyjaciół?
Oczywiście. Rodzina i przyjaciele uczestniczą niemalże w mojej terapii. Mama, siostra i córka ćwiczą ze mną zadnia zlecone przez logopedę. Praktycznie cała rodzina zna mojego fizjoterapeutę i pilnują mnie bym mimo zniechęcenia wykonywała ćwiczenia zlecone przez Adama. Przyjaciele aktywnie pomagają mi w nauce chodu – ćwiczą ze mną chodzenie robiąc ze mną wiele kilometrów dziennie.
Czy ma Pani ulubioną formę terapii? Jeśli tak to proszę krótko o niej opowiedzieć?
Najbardziej lubię każdą formę fizykoterapii. Najlepiej z obciążeniem. Bardzo lubię zabiegi na UGUL – poprawiam tam siłę mięśniową, zakres ruchu. Ponieważ mieszkam obecnie w uzdrowisku mam dostęp do nowoczesnej rehabilitacji. Często korzystam z BIOFEEDBACKU- ćwiczenia na tym sprzęcie pozwalają korygować niedociągnięcia organizmu i natychmiastowo korygować błędy. Ostatnio korzystałam z tlenoterapii w komorze hiperbarycznej. To terapia wspomagająca leczenie wielu schorzeń. Mnie pierwszy raz od trzech lat przestało boleć biodro podczas chodzenia. Ból był tak permanentny, że już nawet nie pamiętałam, jak wygląda życie bez bólu.
Czy Pani zdaniem dobry kontakt z fizjoterapeutom ma wpływ na przebieg rehabilitacji?
Myślę, że kontakt z fizjoterapeutą to podstawa. Ja z Adamem rozumiem się bez słów. Doskonale wie, jak mnie zmotywować do ciężkiej pracy. Spojrzy na mnie i bez dodatkowych pytań wie jakie mam nastawienie w danym dniu. Wie co powiedzieć, bo „wjechać” mi na ambicję. Wierzy we mnie bardziej niż ja sama. Niewątpliwie na nasze relacje ma wpływ także to, że czasem spotykamy się prywatnie. Spędzamy razem dużo czasu, więc to naturalne, że poznaliśmy się bliżej – byłam świadkiem ślubu Adama, jego żona była moim psychologiem. On zna moją rodzinę a ja znam jego. To wszystko sprawia, że mam do niego całkowite zaufanie. Nawet gdy zaleca mi ćwiczenia, których nie znoszę to wiem, że On wie co robi. Adam wie co jest moim celem, powiedział mi, że pomoże mi w osiągnięciu go i trwa przy mnie. Nie odpuści, dopóki nie nauczy mnie znów biegać a ja wiem, że jeśli będzie taka potrzeba to przeniesie mnie na plecach przez linię mety.
Ile godzin dziennie poświęca Pani na rehabilitacje?
Ćwiczę codziennie. Rehabilitację traktuję jak pracę. Ćwiczę codziennie po kilka godzin. Jeśli w danym dniu nie ćwiczę z fizjoterapeutą, nie mam żadnych zabiegów to ćwiczę sama. Jeśli nie mam siły na ćwiczenia to chociaż spaceruję. Dodatkowo każdego dnia ćwiczę mówienie – terapia logopedyczna.
Dlaczego zdecydowała się Pani założyć stronę na Facebooku?
Od czasu, gdy jestem niepełnosprawna dostrzegam więcej i rozumiem więcej – z jakimi problemami się borykamy. Chcę pokazać ludziom, że nigdy nie wolno się poddawać i z każdej sytuacji znajdzie się wyjście. Może nie zawsze takie jak byśmy chcieli, ale jakieś jest na pewno. Chce pokazać z czym ja się borykam, żeby pokazać innym różne aspekty walki o siebie. Bo w niepełnosprawności ważne jest nie tylko jej odzyskanie. Ważna jest akceptacja społeczna i likwidacja istniejących barier. Odzyskanie godności i pokazanie, że mimo pewnych dysfunkcji my też możemy wiele społeczeństwu dać. Poprzez stronę uzyskałam kontakt z wieloma ludźmi, z różnymi niepełnosprawnościami. Wiem, że borykają się często z brakiem akceptacji, czasem z samotnością. Ja się na to nie godzę.
Czy wsparcie obserwatorów jest dla Pani ważne?
Wsparcie jest bardzo ważne. Wielu z nich pisze do mnie w wiadomościach prywatnych, otrzymuję słowa wsparcia i informacje o polecanych sposobach terapii czy nowych metodach czy ośrodkach. To forma komunikacji między ludźmi, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Czasem można się po prostu wygadać bez obawy oceny. Czasem wymyślamy sobie zadania i rywalizujemy ze sobą, przesyłamy wyniki naszych zmagań. To ważne wiedzieć, że nie jesteśmy sami.
Jakich rad udzieliła by Pani innym osobom po wypadku aby zmotywować ich do działania?
Nie chcę udzielać rad, bo każdy z nas jest inny i nie można oceniać ludzi nie idąc „ich ścieżką”. Chcę tylko pokazać ludziom, że nie można się poddawać. NIGDY. Nikt nie wie, ile ma w sobie siły. Wierzę w to, że wszystko mamy w głowach. Niepełnosprawność także. A to, jak sami się postrzegamy ma wpływ na ocenę nas przez innych. Wierzę w to, że każdy może zbudować swój świat. A jeśli nie zbudować to przebudować.
Dziękujemy za rozmowę
Zachęcamy do odwiedzenia strony Pani Katarzyny https://www.facebook.com/profile.php?id=100063481659879
Artykuł zrealizowany podczas stażu w ramach projektu „Aktywny Start” współfinansowanego ze Środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.