12 – Kopenhaga – Dania
Po kilku dniach odpoczynku wyruszyliśmy w stronę Kopenhagi. Chcieliśmy zwiedzić stolicę Danii bardziej dokładnie, ponieważ kilka lat temu, wracając z Przylądka Północnego, zatrzymaliśmy się tylko na chwilę. Zanim dojechaliśmy na miejsce, los sprawił, że zatrzymaliśmy się na jeden dzień w szwedzkim mieście Lund. Tak naprawdę to Ania… żona Sławka, przyczyniła się do tego, bowiem w ostatniej chwili, tuż przed zjazdem z autostrady, zauważyła że przejeżdżamy przez miasto, w którym znajduje się warta zwiedzenia katedra (Domkyrkan) z XII wieku, pod wezwaniem św. Knuta i Wawrzyńca. Jedyna w Szwecji wybudowana w stylu romańskim. Jeden sygnał przez radiotelefon i nie trzeba było nam powtarzać. W ostatniej chwili wykonaliśmy skręt i wjechaliśmy w miasto. Na tym właśnie polega przyjemność takiego podróżowania, gdy do końca nie wiemy, gdzie nas los pokieruje. Ponieważ był juz wieczór, znaleźliśmy tylko w miarę przyjazne miejsce do przenocowania i postanowiliśmy miasto, a w szczególności katedrę, zwiedzić dnia następnego. Katedra okazała się imponujących rozmiarów. Nad miastem górują jej dwie bliźniacze wieże. Wnętrze jest bardzo skromne i surowe. Na uwagę zasługuje XV wieczny zegar astronomiczny „Horologum mirabile Ludense” oraz ambona, będąca jednym z najwspanialszych dzieł nordyckiego renesansu. Niesamowite wrażenie robi krypta oparta na osiemnastu romańskich kolumnach, niezmieniona od 800 lat. Po wyjściu z katedry uskuteczniliśmy miły spacer po mieście, a następnie wyruszyliśmy w dalsza drogę.
Kopenhaga leży na duńskiej wyspie Zelandia i żeby dojechać do stolicy od strony Szwecji trzeba przejechać przez Øresund – most rozciągający się między brzegami Danii i Szwecji. Jest to najdłuższy most na świecie łączący dwa państwa. Jedno przęsło ma długość pół kilometra. Na 160 stalowych linach podwieszono 1900 metrów drogi i torów kolejowych. Całkowita długość przeprawy składającej się z mostu, sztucznej wyspy i tunelu wynosi 14 km.
I tym razem, w kolejnej już skandynawskiej stolicy, okazało się, że kempingi są przepełnione. Polecili nam nocleg w miejscu oddalonym od Kopenhagi o niecałe 15 km. Tak też uczyniliśmy. Kemping okazał się bardzo atrakcyjny, mimo że daleko od morza. Zresztą i tak wtedy morze było bardzo wzburzone, więc choć mieliśmy słoneczną pogodę, o kąpaniu nie było mowy.
Najważniejszym w Kopenhadze miejscem do zwiedzania jest Indre By – dzielnica w centrum miasta, pełna zabytków sieć uliczek o specyficznej atmosferze. Mimo że można odnieść wrażenie, że większość mieszkańców porusza się po mieście na rowerach, to jednak można bez problemu najciekawsze miejsca zwiedzić piechotą. Podobnie jak w Sztokholmie, tak i tu konieczny jest kieszonkowy przewodnik. Warto zwiedzić malowniczy Nowy Port (Nyhawn), gdzie wzdłuż XVII wiecznego kanału zacumowane są jachty, a na sąsiadujących uliczkach tętni życie. Wzdłuż kanału ciągnie się długi szereg kamienic o jaskrawych kolorach, nadając temu miejscu niespotykany klimat. W jednej z nich przed laty zamieszkał Andersen. W mieście jest muzeum poświęcone Andersenowi, które postanowiliśmy zwiedzić. Całego dnia poświęconego na spacerowanie nie da sie opisać… tej atmosfery trzeba samemu zakosztować.
Następnego dnia zwiedziliśmy tez bardzo ciekawe miejsce w Kopenhadze, o którym dowiedzieliśmy się z przewodnika. Wolne Miasto Christiania o powierzchni 40 hektarów, otoczone murem, które zostało stworzone 30 lat temu przez hipisów, bezdomnych i narkomanów. Christiania jest całkowicie samorządna i niezależna od rządu Królestwa Danii. Posiada swój kodeks praw. Na uliczkach i straganach kwitnie handel m.in. lekkimi narkotykami. Wszelkie próby uregulowania tego procederu nie powiodły się, a na prośbę władz o prowadzenie handlu w sposób mniej widoczny handlarze dla żartu poprzebierali się w ubrania maskujące. Oczywiście sam spacer z naszymi rodzinami przez tę dzielnicę był bardzo ciekawym doświadczeniem. Niestety zakaz fotografowania sprawił, że wszystko zostało w pamięci, a jedyną pamiątką była fotografia przed wejściem do tej oryginalnej na skale światową dzielnicy.
I tym razem nadszedł koniec, i trzeba było wracać. Niestety nie zdążyliśmy daleko ujechać. Awaria silnika w moim aucie sprawiła, że trzeba było resztę planów odłożyć. Pół dnia oczekiwania na pomoc z Polski i powrót w samochodzie zastępczym. Szczęście w tym, że do naszych przyjaciół w Polsce było dokładnie 1000 km, a na tyle właśnie miałem zapewnione holowanie w moim ubezpieczeniu. Pech natomiast polegał na tym, że dopiero, gdy zgłaszałem awarię okazało się, że holowanie nie dotyczy przyczepy, a o tym zapewniał mnie przed wyjazdem mój ubezpieczyciel. Słono kosztowało mnie zaciągnięcie naszego domku na kółkach do kraju. Po drodze jeszcze przygoda z kapciem w mojej przyczepie, kiedy to pan holujący mój samochód i przyczepę postanowił pojechać najpierw do Szczecina, aby tam zamienić się z innym kierowcą, a nam kazał jechać z jedyną rezerwą przyczepową do naszych przyjaciół pod Zieloną Górą. Założenie, że skoro do tej pory u mnie nie było kapcia to i przez następne setki kilometrów też nie będzie, było bardzo błędne. Musieliśmy ze Sławkiem zawrócić i udać się również w stronę Szczecina, aby pomóc tym razem ekipie holującej. W Szczecinie wymieniłem wszystkie opony na nowe. Kupiłem nawet felgę, aby mieć w końcu swoją rezerwę. U naszych przyjaciół w Szprotawie spędziliśmy cały tydzień, za co jeszcze raz im dziękuję… za opiekę i pomoc. Sławek wrócił do Rzeszowa, a ja zająłem się naprawą auta. Udało mi się kupić dobry silnik, który służy mi do tej pory. Po remoncie wróciliśmy z duszą na ramieniu do domu, przemierzając cała Polskę wszerz. Transplantacja silnika mogła się skończyć w każdej chwili awarią, ponieważ nie miałem czasu na przetestowanie auta. Na szczęście czekał Sławek gotowy przyjechać z pomocą. Mimo wielu przygód o różnej skali szczęścia, wróciliśmy rozradowani pełni wspomnień i wrażeń.
Cała wyprawa trwała 22 dni, nie licząc naszego pobytu u przyjaciół w Polsce. Przejechaliśmy około 8 000 km. Jak na wyprawę przyczepową jest to znaczna odległość, ponieważ prędkość poruszania się taboru jest ograniczona. W naszych głowach pozostaną na zawsze piękne wspomnienia, szczególnie, że podparte są fotografią, na którą nie zawsze miałem czas. Dziękuję mojej rodzince za wytrwałość oraz rodzinie Sławka. Co do Sławka, to w sumie brakuje mi zawsze słów. Jego hart ducha mimo niepełnosprawności, co rusz jest dla mnie przykładem do naśladowania i przypomina mi wciąż, że marzenia są po to, aby je spełniać, a blokady mamy tylko w głowie.
Fot.: Tomasz Kudasik
więcej na: tomaszkudasik.pl
Chętnie bym poznała podróżników… ale nie mogę być. Świetna podróż!