Na koniec wyprawy postanowiłem pokazać moim kompanom to, co mnie zachwyciło kilka lat temu, gdy miałem okazję zwiedzać ten piękny kraj. Nie mogło się obejść bez słynnej najwyższej w Europie pionowej ściany Trolli (Trollveggen), na której już kilkadziesiąt lat temu swój kunszt pokazywali nasi polscy wspinacze. Przejazd Drogą Trolli (Trollstigen) też musiał być zaliczony oraz koniecznie trzeba było nakarmić z ręki fiordy… być w Norwegii i nie zobaczyć fiordu to byłoby niedopuszczalne.
Spakowaliśmy nasz tabor i wyruszyliśmy przez Otta (droga nr E6) i Dombas (droga nr E136) do Doliny Romsdalen. Wjazd do doliny jest bardzo spektakularny. Nagle z niewielkich wzniesień tworzą się pionowe ponadtysięczne zerwy ścian masywu Trolli. Dopiero tutaj można było poczuć zalety szklanego dachu w aucie, ponieważ tylko zadzierając głowę, widać było ośnieżone wierzchołki. Ściany wyrastały po obu stronach drogi. Co rusz widać było kilkuset metrowe wodospady, szczególnie aktywne w porze deszczowej.
Największą atrakcją jest tzw. Ściana Trolli (Trollveggen) – najwyższa pionowa ściana w Europie o wysokości ponad 1200 m. Kilkadziesiąt lat temu polscy wspinacze udowodnili, że są w czołówce, robiąc pierwsze zimowe przejścia tej ściany. O ich wyczynach zaczytywaliśmy się kiedyś wspólnie z bratem, co również poskutkowało tym, że sami postanowiliśmy rozpocząć górską przygodę, wiążąc się wspólnie liną. Sam fakt przebywania w pobliżu tej ściany to coś niezapomnianego, szczególnie dla tych, którzy czują wyjątkowość tego miejsca. Wracając z Przylądka Północnego dane było mi spać na kempingu pod samą ścianą, w tym samym miejscu, co moi bohaterowie sprzed kilkudziesięciu lat. Wtedy obiecałem sobie, że zabiorę tu kiedyś mojego brata – no i obietnicę spełniłem.
Zanim jednak rozłożyliśmy namioty zaplanowałem zabrać moich kompanów na przejażdżkę Drogą Trolli (Trollstigen). Przejazd tą drogą jest obowiązkowym punktem dla podróżujących po Norwegii. Droga zaczyna się w pobliżu Ściany Trolli w masywie Trolli i wznosi się na wysokość 852 m n.p.m z poziomu morza, wijąc się ostrymi zakrętami między wodospadami, wśród których najbardziej spektakularny i największy jest wodospad Stigfossen. Na samym początku warto zrobić sobie zdjęcie przy jedynym na świecie znaku: „Uwaga trolle”. Na górze znajduje się parking z siecią sklepów z pamiątkami. Warto pójść na platformę widokową, z której widać w całej okazałości wszystkie zakręty drogi i wodospady.
Ponieważ obiecałem też, że fiordy będą nam jeść z ręki, po osiągnięciu najwyższego punktu Drogi Trolli i uwiecznieniu surowych ośnieżonych wierzchołków masywu Trolli, postanowiliśmy pojechać dalej na północ, zataczając pętlę.
Pierwszym ujrzanym fiordem był Norddalsfjorden, który zrobił wrażenie swoim ogromem. Kolejnym był Storfjorden. W miejscowości Stordal postanowiliśmy upichcić obiadek tuż nad samym brzegiem fiordu. Na szczęście fiord był najedzony i mogliśmy bez obawy napełnić swoje brzuchy przed dalszą podróżą. Podziwialiśmy również fiord Romdalsfjorden wraz z otaczającymi go ośnieżonymi wierzchołkami. W końcu dojechaliśmy z powrotem na kempingu pod Ścianą Trolli. Długie kontemplowanie jej piękna było wystarczającą nagrodą. Nie wspominając o widoku, tuż po otwarciu namiotu o poranku.
Czas było wracać. W drodze powrotnej postanowiliśmy przejechać drogą Sognefjell (nr 55), o której wspominałem wcześniej. Jest to „Droga przez dach Norwegii” wznosząca się na wysokość 1434 m n.p.m. i omija Park Narodowy Jotunheimen od północnego zachodu. Kolejny raz przejechaliśmy przez miasteczko Lom i minęliśmy wjazd drogi górskiej do Spiterstulen tyle, że tym razem mając bagaż wspomnień, wprawiających nas w świetny nastrój, którego nie zepsuła nawet zła pogoda. Deszcz i duże zachmurzenie nie pozwalało nam podziwiać okolicznych szczytów, a o planowanym biwaku raczej nie było mowy szczególnie, że dawał się we znaki chłód ciągnący od pobliskiego, największego w kontynentalnej Europie lodowca Jostedalsbreen. Postanowiliśmy tu jeszcze kiedyś wrócić, widząc kilka fajnych „miejscówek” do eksploracji górskiej.
Jadąc w stronę Oslo, drogę nr 55 przecina drugi pod względem długości fiord na świecie, najdłuższy w Norwegii i Europie tzw. Sognefjorden (205 km długości). Planując podróż, szczególnie po południowo wschodniej części Norwegii, należy wziąć pod uwagę konieczność korzystania nawet kilkukrotnie z promów przeprawiających podróżnych na drugi brzeg fiordów, co w znacznej mierze obciąża budżet wyprawy. Nie ma tak pięknie jak na fińskim Archipelagu Turku, gdzie promy są w większości darmowe (czego dane mi było kiedyś doświadczyć).
Po przeprawie promowej skierowaliśmy się w stronę Borgund, gdzie znajduje się najwspanialszy oraz najlepiej zachowany kościołów typu stav w Norwegii z 1180 roku. Kościoły te są jeszcze z czasów schyłku wikingów, a ich nazwa pochodzi od nietypowej konstrukcji opartej na słupach. Dach pokrywają gonty przypominające smoczą łuskę.
Wieczór zastał nas w Hemsedal. Jest to miejsce dla mnie szczególne, ponieważ parę lat temu zostałem zaproszony wraz z rodzinką przez moją kuzynkę, na spędzenie kilku zimowych dni w tym miejscu, co wspominam bardzo ciepło mimo że panowały wtedy mrozy do –35. Na prezentację z tamtego pobytu zapraszam na stronę (https://vimeo.com/196160243). Postanowiłem odświeżyć wspomnienia tym razem w szacie letniej, a nawet bardziej jesiennej i pokazać ten rejon moim towarzyszom podroży.
Na kempingu okazało się, że można wynająć domek za około 150 zł/noc, co na trzy osoby było bardzo przystępną ceną jak na warunki Norweskie. Ale połowa sierpnia to już okres po sezonie i turystów było bardzo mało, więc dlatego taka okazja. Dodatkowo Hemsedal jest jednym z większych ośrodków narciarskich w Norwegii, więc prawdziwy sezon dopiero miał się zacząć. Zostaliśmy więc na dwie noce, korzystając z domowego ciepła i susząc wszystko począwszy od ubrań, a skończywszy na namiotach. W międzyczasie wyszliśmy na najbliższy i najwyższy szczyt Totten 1497 m n.p.m. Krajobrazy tym razem zupełnie inne niż do tej pory, ale równie ciekawe.
Po Hemsedal pojechaliśmy jednym rzutem do samej Polski. Zatrzymaliśmy się jedynie w Danii, w pięknym mieście w Odense. Jest to jedno z najstarszych duńskich miast, w którym urodził się Hans Christian Andersen. Uskuteczniliśmy spacer wśród kolorowej drewnianej zabudowy, podziwiając skandynawską, ale tym razem duńską architekturę.
Następnego dnia byliśmy w domu. Na szczęście tym razem bez żadnych niemiłych przygód. W moim starym autku spaliła się tylko żarówka, co można w ogóle pominąć, szczególnie, że przejechanych zostało ponad 6000 km. Najważniejsze, że udowodniłem moim towarzyszom podróży, że można małym kosztem przeżyć niezapomnianą przygodę. W głowach zostały wspomnienia i chęci na kolejne wyprawy…
Na fotorelację zapraszam na stronę Góry Jotunheimen
oraz na prezentację W domu Olbrzymów
Fot.: Tomasz Kudasik
więcej na: tomaszkudasik.pl
Surowo, ale klimatycznie. Piękne zdjęcia. Przeczytałam z zainteresowaniem.
Ładne widoki