Patryk Kleinschmidt – Jak sam twierdzi nie lubi narzekać, a kontakt z innymi ludźmi dodaje mu siły i pozytywnej energii. Pomimo swojej choroby – rdzeniowy zanik mięśni docenia to co ma, a przede wszystkim nie pozwala na to by schorzenie ograniczało go. Ma wiele pasji. Mieszkaniec Gdańska, student matematyki II stopnia od niedawna zajmuje się także rysowaniem – prace można zobaczyć na jego Instagramie (https://www.instagram.com/patryk.dt/). Jednak artykuł ten będzie skupiał się na wyjątkowej podróży – Patryk podjął niezwykłe wyzwanie, aby zdobyć szczyt górski!
Zapraszamy do zapoznania się z jego fascynującą historią:
Ja i moje cztery kółka
Głęboko w sercu zapadły mi słowa z filmu o życiu niewidomego Andrei Bocellego: Jak koledzy przeskoczą płotek, ja muszę przeskoczyć górę […], jeśli chcę im dorównać, muszę być od nich lepszy. Wierzę, że z odpowiednim podejściem wszystko jest możliwe, a ograniczenia są tylko w głowie. Od dziecka choruję na rdzeniowy zanik mięśni. Jest to genetyczna choroba, która sprawia, że moje mięśnie stopniowo słabną, a moim nieodłącznym towarzyszem jest wózek elektryczny. Od kilku miesięcy jestem poddawany leczeniu, które ma zatrzymać jej postęp. Coś, co dla zdrowej osoby jest zwykłą codzienną czynnością, dla mnie niejednokrotnie okazuje się ciężkim i trudnym wyzwaniem, które bez pomocy innych osób jest niemożliwe do wykonania. Życie jest dla mnie najpiękniejszym darem jaki mogłem dostać i mimo wielu ograniczeń cieszę się każdym dniem.
Sięgając pragnień
Widok gór zawsze był dla mnie czymś niezwykłym, chociaż nigdy tam nie byłem. Wiele razy zastanawiałem się, czy osoba na wózku może zasmakować piękna górskich szlaków. Zrodziło się we mnie pragnienie, aby móc zachwycić się pięknymi widokami ze szczytu i postanowiłem je zrealizować. Przez kilka tygodni analizowałem, który z polskich szczytów mógłbym zdobyć na swoich czterech kółkach. Wybór padł na Śnieżkę, na której szczyt wiedzie Szlak Jubileuszowy. Poruszają się po nim samochody GOPRu, więc uznałem, że i mój pojazd da sobie radę. Zacząłem planować wyprawę w każdym najdrobniejszym szczególe, a gdy byliśmy już gotowi ruszyliśmy w Karkonosze.
Tajemnicze uczucie
Moim towarzyszem podróży była Krysia, którą poznałem na początku tego roku. To kobieta o przepięknym sercu. Wiedziałem o tym już w chwili, kiedy na nią po raz pierwszy spojrzałem. Czułem, że kryje w sobie coś niezwykłego i bardzo chciałem wiedzieć co to jest. Krysia dwa lata temu zachorowała na wirusowe zapalenie mózgu. Wciąż jest jej ciężko pogodzić się ze skutkami choroby. Miłość do dzieci i chęć pomocy innym daje jej siłę każdego dnia.
Chcę więcej!
W drodze do Karpacza moim oczom po raz pierwszy w życiu ukazały się góry, które z każdym kilometrem odkrywały się coraz bardziej. Do dziś pamiętam to uczucie, jak autobus piął się w górę, jakbyśmy już wjeżdżali na szczyt – to było coś niezwykłego… Pierwszego dnia po naszym przyjeździe podjęliśmy próbę zdobycia szczytu. Jednak dotarcie na początek szlaku trwało o wiele dłużej niż wcześniej zakładaliśmy. Tam, przy Świątyni Wang, spotkaliśmy pewnego Pana, który zajmował się wypożyczaniem sprzętu dla osób niepełnosprawnych. Opowiedział nam o swojej wyprawie na Śnieżkę z „wózkersami”. Cała grupa wjechała tam za pomocą gondoli. Dodał też, że nie słyszał o osobie, która zdobyłaby szczyt na wózku elektrycznym. Co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że chcę to zrobić. Pomógł nam również wrócić bezpiecznie do hotelu, a także zorganizował transport pod Świątynię kolejnego dnia.
Niebo nam sprzyja
O wschodzie słońca byliśmy już na szlaku, jednak nie wzięliśmy pod uwagę tego, że silniki mojego wózka mogą się tak szybko przegrzewać. Nawierzchnia szlaku w rzeczywistości okazała się zupełnie inna niż na zdjęciach w Internecie. Wymyte oraz nierówno ułożone kafle były dużym wyzwaniem dla wózka. Poruszaliśmy się średnio z prędkością 1 km/h. Nie tylko moje kółka i silniki zawodziły. Już na pierwszym kilometrze Krysi rozpadły się buty. Początek nie wyglądał zbyt dobrze. Mimo to uśmiech nie znikał z mojej twarzy, a piękne widoki rekompensowały wszystko. Tuż przed południem zaczęło padać, a my w ostatniej chwili przed deszczem dotarliśmy do schroniska, gdzie podładowałem baterię. Gdy jej stan osiągnął zakładany poziom, przestało padać. Mieliśmy wrażenie, że niebo również nam sprzyja.
I co dalej?
Kolejny odcinek był bardzo trudny, wtedy nie myślałem, że najcięższe dopiero przed nami. Nasze zmagania z boku wyglądały zapewne nieco komicznie. Wózek na przewyższeniach miał coraz mniejszą moc, więc Krysia go popychała. Dodatkowo moja szyja zaczęła słabnąć i z trudem ją utrzymywałem w pionie. Wielu mijających ludzi patrzyło na nas z dezaprobatą jednak i to nie psuło nam humoru. Mijając kolejne schronisko wiedzieliśmy, że czas ucieka zbyt szybko, a do szczytu wciąż daleko… Trasa z każdym krokiem stawała się coraz bardziej wymagająca. Mieliśmy nadzieję, że za kolejnymi zakrętami droga stanie się łatwiejsza dla przeciążonego wózka, ale tak nie było. Czuliśmy się coraz bardziej zaniepokojeni. Zastanawialiśmy się co zrobić: zrezygnować czy walczyć dalej?
Bieszczadzkie anioły są także w Karkonoszach
Właśnie w tym momencie podeszło do nas dwóch chłopaków i zapytało dokąd idziemy. Opowiedzieliśmy im o naszym planie zdobycia Śnieżki, a oni bez wahania zdecydowali się nam pomóc. Z ust jednego z nich usłyszałem Jeszcze dzisiaj będziemy na Śnieżce! Mimo, że nigdy nie traciłem nadziei, ich pojawienie się „dodało mi skrzydeł”. Do tej pory Krysia pchała wózek z włączonym napędem, ale bateria zaczęła bardzo szybko spadać. Zdecydowaliśmy się wyłączyć silniki, co oznaczało konieczność użycia większej siły do pchania mojego dwustukilogramowego wózka. Oni dali radę! Pod górę, na kamieniach, bez wspomagania.
Radość z drogi nie trwała długo. Już wtedy wiedzieliśmy, że nie zdążymy na ostatnią gondolę, która miała nas zwieźć na dół. Dotarliśmy w końcu do Domu Śląskiego, gdzie mogliśmy chwilę odpocząć i podładować baterie. Wezwanie pomocy było nieuniknione. Nie chciałem porzucić planu zdobycia Śnieżki – było już tak blisko… Pomimo zachodzącego słońca warunki pozwoliły na kontynuowanie akcji.
Ostatnia prosta
Z każdym krokiem moje serce rosło coraz bardziej, chociaż fizycznie szliśmy ostatnimi siłami. Przerwy były już znacznie częstsze, a ciemność wymuszała na nas jeszcze większą ostrożność. Droga tutaj była dużo trudniejsza, a ostatnie dwa wzniesienia wydawały się nie do zdobycia. To była prawdziwa walka. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale nagle przy moim wózku znalazły się kolejne osoby. Na ostatnich metrach razem z ratownikami, którzy również po nas zeszli, pchało i wciągało mnie na szczyt 6 osób. Po chwili naszym oczom ukazał się wymarzony cel! Nagle poczułem się jakbym zaczął latać i faktycznie tak było. Wszyscy, którzy towarzyszyli mi na ostatnich metrach podnieśli wózek i wnieśli mnie na sam szczyt. Trudno mi wyrazić w słowach co wtedy czułem.
Szczęśliwi po 15 godzinach wspinaczki zdobyliśmy Śnieżkę! Czuliśmy ogromną radość. W drodze powrotnej, przy Domu Śląskim obsługa schroniska powitała nas gromkimi brawami. Gratulując wręczyli mi medal zdobywcy Śnieżki. Cała ta wyprawa nie skończyłaby się powodzeniem, gdyby nie „przypadki” na szlaku oraz pomoc napotkanych ludzi, a szczególnie naszych dwóch bohaterów o wielkich mięśniach i jeszcze większych sercach.
Możesz wszystko!
Kolejny raz poczułem, że wszystko jest możliwe, a ograniczenia są tylko w głowie. Determinacja i wielki optymizm są dobrym przepisem na sukces a przy pomocy dobrych ludzi można „góry przenosić”. W głowie mam zawsze słowa: Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło.
Brawo Patryk. Jesteś mega pozytywną osobą.
Więcej takich ludzi i będzie miło, ciepło………
Gorąco pozdrawiam.
Super osoba z Ciebie. Lubię takie pozytywnie nastawione do życia postacie.
Cieszę się, że podzieliłeś się tym z nami .
Pingback: Powstanie programu „Boso przez świat” – wywiad z Wojciechem Cejrowskim