Oczami Syna
Witajcie Moi Drodzy! Z lektury moich poprzednich artykułów takich, jak ” Niepełnosprawność – Nie taki diabeł straszny jak go malują(?) „, „Bariery architektoniczne w ośrodkach zdrowia”, czy też ” Jak starać się o dofinansowanie do likwidacji barier architektonicznych ” dowiedzieć mogliście się tego, co można nazwać barierą architektoniczną, jakie możemy wyróżnić ich typy, jak radzić możemy sobie z nimi w sytuacji, przychodzi nam udać się do specjalisty w celach diagonostyczno-kontrolnych, czy wreszcie tego, w jaki sposób można starać się o dofinansowanie do ich procesu likwidacyjnego.
Bolesna rzeczywistość- oczami syna…
Chciałbym teraz wspólnie z Wami poprowadzić kontynuację tego wątku, niestety będzie ona bolesna i przykra. Czy stanęliście kiedyś twarzą w twarz z sytuacją, w której poprzez uniemożliwienie Wam swobodnego przemieszczenia się z miejsca zamieszkania Wasz kontakt z otaczającym światem, otaczającą Was przyrodą stał się utrudniony, a w wielu przypadkach wręcz niemożliwy, lub prawie niemożliwy? Otóż wychodzę Wam naprzeciw z tymże pytaniem, ponieważ z ubolewaniem stwierdzić muszę, iż z problemem tym „oswojony” jestem od ponad dwóch dekad. Co prawda mieszkając na parterze niewielkiego 3 piętrowego bloku nie mam do pokonania dużej ilości schodów, jednak w momencie, w którym konieczność załatwienia przeze mnie „na mieście” poszczególnych nierzadko ważnych spraw przymusza mnie do opuszczenia mieszkania, zaczyna urastać to do rangi przeszkody. Przeszkoda ta jest tym większa, iż zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem osobą coraz młodszą, lecz niestety coraz starszą. Z wiekiem moja postura ulegać zaczęła zmianom, a niepełnosprawność i związane z nią deformacje i skrzywienia, które bardzo często utrudniają wykonanie określonych czynności, do których należy także samodzielne opuszczenie swojego domu, nie pełni w tym przypadku roli sprzymierzeńca, a wręcz przeciwnie-dolewa oliwy do ognia. Zapewne znajdą się w gronie osób, które przeczytają ten tekst równie i takie, które nie zmagając się z żadnymi kłopotami natury zdrowotno-ruchowej pomyślą „Okej, jeśli jest osobą z niepełnosprawnością i potrzebuje określonej pomocy, na pewno nie będzie trudno o jej uzyskanie”, lub też „W porządku, jeśli jest osobą niepełnosprawną i pewnych rzeczy nie wykona sam, to na pewno ma przy sobie kogoś silnego, kto w każdym momencie gotów jest służyć pomocą”. Podkreślić chciałbym, że taki wniosek zgodny jest z prawdą tylko i wyłącznie połowicznie, bowiem nasi opiekunowie, jak każde osoby nie są ze stali i przychodzi moment, w którym ich siły także zaczynają maleć.
Nieomylna matczyna perspektywa
A teraz przechodzimy do meritum sprawy, teraz głos matki, moich nerwów i lęków o los syna, który za 10 lat nie będzie w stanie samodzielnie wyjść z domu, ponieważ powiem mu „Przepraszam synu, ale nie mam już siły”. To jest temat, w którym nie ma miejsca na delikatność, to wymaga siły i bezczelności. Jestem matką syna na wózku, mam prawie 50 lat i przeraża mnie moja niemoc i przyszłość syna. Niewiedza ludzka i przekonanie o tym, że państwo daje nam wszystko kiedyś mnie przerażała, dziś mnie wkurza. Dziś uważam, że zdrowi ludzie, nasi sąsiedzi muszą wiedzieć o tym, że propaganda państwa niestety robi z nas święte krowy.
Zbierając podpisy dla spółdzielni o pozwolenie na możliwość zrobienia podjazdu upokorzyła moje dziecko. Każdy z kim rozmawiałam był przekonany, że ten kraj mojemu synowi daje wszystko, a ja tylko siedzę sobie w domu i nic nie robię. Pierwsza wycena podjazdu, to ok. 55 tyś zł! Skąd mam wziąć takie pieniądze?! Nie dostaniemy kredytu, a nawet jeśli, to nas na niego nie stać! Trzeba jeszcze żyć! Ostateczna decyzja jest taka, że spółdzielnia na podjazd się nie zgadza, a koszt to 75 tyś zł! Tak to państwo o nas dba! Ludzie! Tu nie ma miejsca na kulturę i delikatność! To jest morderstwo! Państwo nie dba o takich ludzi, jak mój syn! Ale nie o tym! Nie będzie podjazdu, walczymy o zgodę na windę na balkon. To jedyne 42 tyś zł! Czujemy sie jak żebracy!!! Walimy w każde drzwi, do każdej fundacji, do sąsiadów. Staramy sie jakkolwiek, a i tak nas nie stać! Ile czasu będę zbierać? Tego nie wiem. A żeby było śmieszniej mój były mąż spytał syna o to, do czego ma służyć ta winda, albo podjazd, dlatego jeśli byli ojcowie zadają takie głupie pytania, to co z osobami, u których żebrzemy o pomoc? Uważam, że jesteśmy żebrakami, tak, jak ludzie, którzy 200 lat temu żebrali pod kościołami. Tyle, że dziś przez fundacje, dobrych ludzi, ale jednak to wciąż żebranie! O godność i normalne życie naszych dzieci! Nie myśli się o nich! Co z nimi będzie, kiedy zabraknie matek, rodzeństwa? Trzeba uzbierać 25 tyś zł, jak?! Mam 47 lat, jeszcze trochę i powiem „Kamil, przepraszam, ale dziś nie wychodzisz z domu, nie zniosę Cię już po schodach, teraz już tylko czekamy na litość obcych, którzy zrobią nam zakupy”. Zastanawiam się w takich momentach nad tym, co będzie z moim synem, gdy ja umrę? Obawiam się tego, że bez potrzebnego mu wsparcia innych osób umrze we własnym mieszkaniu, które stanie się dlań więzieniem, zostanie zapomniany.
Opracowanie: Kamil Drożyński
Dziękujemy Kamilowi i jego mamie za podzielenie się tak szczerymi przemyśleniami. Jako portal staramy się Was ładować motywacją i pozytywną energią, ale dzielenie się emocjami w gorszych momentach jest równie ważne!
Jeśli chcielibyście wesprzeć Kamila zostawiamy link do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/kamil-drozynski
oraz link do poprzedniego artykułu: https://rampa.net.pl/zbiorka-rampowicza-kamila/?fbclid=IwAR0CXUsQSab1h1QX1XkJhHBL7Y3SYhyNXznnbR5zfHVLjpVjuyMkJIIMjhs