4 – Tallin – Estonia
W Rydze nie nocowaliśmy, ponieważ postanowiliśmy znaleźć nocleg na dzikich łotewskich plażach. Mieliśmy taką upatrzoną plażę na odcinku drogi, gdzie zbliża się ona do wschodniej części Zatoki Ryskiej. Spaliśmy tam już, jadąc na Nordkapp. Plażę udało nam się znaleźć, jednak przegoniła nas ulewa, która stopniowo nadciągała od strony morza. Mieliśmy dosyć deszczu, i widząc na północnej stronie nieba przejaśnienia, postanowiliśmy ruszyć dalej w poszukiwaniu słonka i tak dojechaliśmy do Estonii. Tym razem nie było morza, ale była piękna pogoda. W Estonii dodatkowo panują już zwyczaje zbliżone do skandynawskich, gdzie nocować można bardziej swobodnie (nie tylko w wyznaczonych do tego celu miejscach). Plac w spokojnej wiosce w pobliżu sklepu spożywczego był dobrym wyborem, ponieważ o poranku mogliśmy nie tylko cieszyć oko swojskimi widokami bocianów, chodzących wokoło taboru, ale dodatkowo zaopatrzyliśmy się w prowiant przed dalszą drogą. Przed nami bowiem Tallin.
O Tallinie napisałem już w relacji z wyprawy na Nordkapp. Tym razem wiedzieliśmy na jaki kemping jechać. Był sprawdzony kilka lat wcześniej. Zaparkowaliśmy nawet w tym samym miejscu w porcie, w pobliżu jachtów. Takie powroty są niezwykle sentymentalne… wracają wspomnienia, ale też ogarnia człowieka spokój, ponieważ jest w miejscu dla siebie znanym.
Ostatnim razem mieliśmy wykupione wcześniej bilety na prom do Helsinek i pamiętamy ten niepotrzebny stres, że możemy nie zdążyć. Wtedy przyjechaliśmy do Tallina kilka dni wcześniej i mieliśmy czas na jego dokładne poznanie. Tym razem postanowiliśmy kupić bilety na miejscu. Okazało się, że bez problemu udało nam się wykupić bilety na następny dzień. Znalezienie wolnego miejsca na dwa auta z przyczepami w tym samym terminie wiąże się z większym ryzykiem, ale tym razem mieliśmy szczęście. Podczas kupowania biletów ujawnił się pewien problem: jedna członkini naszej wyprawy nie zabrała ze sobą dowodu osobistego, jedynie legitymację szkolną. Mimo tego, że trzeba mieć zaufanie do naszych dzieci, jednak mieliśmy wszyscy lekcję, że nie tylko wystarczy się zapytać, czy wzięte, ale lepiej też sprawdzić. Pani w okienku poinformowała nas, że nie powinno być z tego powodu problemów. Uspokojeni postanowiliśmy po rozlokowaniu naszego taboru, zwiedzić znane już nam urokliwe uliczki Starego Miasta… spacer przedłużył się do godzin wieczornych.
O poranku wstaliśmy bardzo optymistycznie nastawieni. Rutynowe czynności przygotowujące tabor do wyjazdu już od dawna nie stwarzały nam problemu. Tym razem miałem do pomocy dwóch synów i każdy z nich miał rozdzielone obowiązki, przez co czynności przebiegały sprawnie i mogliśmy z zapasem czasowym stawić sie na odprawę promową.
No i tu zaczęły sie problemy. My jako pierwsi przejechaliśmy przez odprawę bez problemu jednak przedłużający się czas odprawy naszych przyjaciół stawał się niepokojący. Zrobiło się małe zamieszanie. Niestety brak dokumentu uniemożliwił kontynuowanie wyprawy. Biletów też nie można było zwrócić, ale na szczęście istniała możliwość przekładania w nieskończoność terminu rejsu. Gdybyśmy wiedzieli o takiej możliwości z pewnością nie spieszylibyśmy się tak do Tallina kilka lat temu. Po dłuższej dyskusji ze służbą celną skrystalizowały się dwa rozwiązania. Albo zadzwonimy do ambasady z prośbą o wyrobienie tymczasowego dokumentu albo poprosimy córkę naszych przyjaciół, która została w Polsce o nadesłanie paszportu do ambasady. Po rozmowie z ambasadą okazało się, że po uzyskaniu dokumentu tymczasowego należy wrócić do Polski najkrótszą drogą. Do tej pory uśmiecham się, gdy przypominam sobie pytanie Sławka, jakie zadał do słuchawki: „A czy ta najkrótsza droga nie może przebiegać przez Finlandię i Szwecję?” 😉 Pozostało zatem drugie rozwiązanie. Kasia bardzo zgrabnie rozwiązała nasz problem i wysłała paszport do ambasady, a my wpadliśmy na genialny pomysł, żeby czas oczekiwania na przesyłkę spędzić, penetrując wybrzeże bałtyckie Zatoki Fińskiej na odcinku Tallin-Narwa, czyli aż do granicy rosyjskiej.
Pełni optymizmu wyruszyliśmy w drogę ciesząc się, że udało się rozwiązać nasz problem dnia… nie wiedzieliśmy, że prawdziwe problemy dopiero się zaczną…
cdn.
Fot.: Tomasz Kudasik
więcej na: tomaszkudasik.pl