5 – Narwa – Estonia
Podjęliśmy decyzję, że zatrzymamy się jak najbliżej Narwy przynajmniej na dwa noclegi. Chcieliśmy trochę zakosztować bałtyckich kąpieli szczególnie, że pogoda zaczęła się stabilizować. Jadąc, rozmyślaliśmy jeszcze o naszej ostatniej przygodzie z odprawą promową wiedząc, że gdyby nam się to przytrafiło, moglibyśmy liczyć również na wsparcie naszych przyjaciół. Nie wiedziałem, że za kilka chwil to my znajdziemy się w podobnej sytuacji, gdy staniemy przed problemem, który może nie dać się rozwiązać. Wjechaliśmy bowiem na długi odcinek remontowanej drogi. Hałas jaki się zrobił uśpił moją czujność. Jadąc na biegu 5-tym nie poczułem nawet, że koło od przyczepy urwało się i poleciało w estoński las.
Jeszcze przed wyjazdem jeden z moich kolegów stwierdził, że mój silnik 1.5 litrowy to jak silnik od kosiarki. Wyobrażałem sobie, że w momencie urwania koła samochód z braku mocy się zatrzyma lub przynajmniej poczuję jakieś opory. Nic z tych rzeczy. Nawet przyczepa nie wydawała się w lusterku przechylona. Dopiero gdy bęben od koła przestał sie kręcić i zaczął się ścierać poczułem, że coś jest nie tak, że wzniecam zbyt duże tumany kurzu za sobą, nawet jak na remontowaną drogę. Gdy wyszedłem z auta z przerażeniem stwierdziłem brak koła i pierwsza myśl jaka przyszła do głowy to: „koniec wyprawy”. Tak też pomyślał mój syn, podpisując zdjęcie jakie wykonał. I tu mogłem znów się przekonać o zbawiennej roli Sławka, jaką odgrywa, gdy jedziemy w dalekie wyprawy. Zawsze ma kilka możliwych rozwiązań. Ze względu na to, że nie mógł sprawdzić z bliska stopnia uszkodzenia kazał zrobić zdjęcie i stwierdził po jego obejrzeniu, że nie jest jeszcze tak źle. Trzeba tylko oczyścić bęben z klocków hamulcowych i jeśli łożysko jest w porządku i jest do czego jeszcze przykręcić koło zapasowe, to możemy jechać dalej.
W pewnym momencie nie wiadomo skąd pojawił się jakiś człowiek, który zaczął mi pomagać. Okazało się, że to Rosjanin mieszkający przy granicy. Gdy zobaczył, że Polacy mają problem zawrócił i podjechał, aby pomóc mimo że wiele samochodów nas mijało. Od słowa do słowa przyznał się, że handluje skórami w Zakopanem. Polacy też wielokrotnie mu pomagali, więc chciał się odwdzięczyć. Pomógł mi bardzo, zawiózł nawet do najbliższego miasteczka, aby dokupić śruby do koła. Jednym słowem z takich wypraw dowiadujemy się, że zawsze można liczyć na pomoc dobrych ludzi niezależnie, gdzie człowiek się znajduje. Pozostał tylko jeden problem techniczny. Łożysko straciło osłonę, a bez niej po jakimś czasie mogłoby się zabrudzić i zatrzeć. Jak zawsze z dobrym rozwiązaniem przyszedł Sławek. Wpadł na pomysł, aby do jednego z kołpaków przykręcić pokrywkę od dezodorantu i nałożyć na koło. Patent się sprawdził mimo że, co tysiąc kilometrów kołpaki odpadały, aż w końcu przykleiłem silikonem denko od plastikowej butelki… tak też można. Ważne by do przodu…
To był „gorący” w emocje dzień. Zatrzymaliśmy się na najbliższym kempingu w Toila, aby odpocząć i się zrelaksować. Niestety kąpiele były nieudane. Do klubów morsa nie należymy, więc zbyt niska temperatura wody nie zachęcała do dłuższego chlapania. Tak już było przez całą wyprawę…
Następnego dnia zwiedziliśmy Narwę na granicy estońsko-rosjskiej. Najważniejszym punktem był zamek Hermana z XII wieku. Z brzegu widać przejście graniczne do rosyjskiego Iwanogrodu oraz zamek wybudowany przez Iwana Groźnego. W zaułku znaleźliśmy zapomniany pomnik Lenina… tego u nas się już nie znajdzie. Jednym z nielicznych zabytków ocalałych po II wojnie światowej jest również katedra Zmartwychwstania. Niestety ze względu na późną porę nie udało nam sie zwiedzić wnętrza cerkwi, a jedynie mogliśmy podziwiać jej ceglane wieże zwieńczone ogromnymi kopułami.
W drodze powrotnej do kempingu postanowiliśmy przejechać wzdłuż nadbałtyckich plaż i zwiedzić ciekawy pod względem architektury kurort Johvi. Kolorowe domki i porządek nie przypominały w niczym zabudowy porosyjskiej, która dominuje w najbliższej okolicy.
Informacja o nadesłaniu paszportu do Tallińskiej ambasady była sygnałem, że czas ruszyć dalej. Jeszcze raz zwiedziliśmy starówkę Tallina, ponieważ po odbiór paszportu musieli zgłosić się oboje z rodziców. Zastanawialiśmy się czy nie lepszym rozwiązaniem było przysłać paszport na adres kempingu, co wymagałoby chyba mniej zachodu z jego odebraniem. Tym razem nie było żadnych problemów na odprawie. Popłynęliśmy w stronę Helsinek i bezkresnej Finlandii.
cdn…
FOT. Tomasz Kudasik
więcej na: tomaszkudasik.pl