Trochę o mnie
Nazywam się Karolina. Urodziłam się z mózgowym porażeniem dziecięcym. Interesuję się muzyką I śpiewem. Nie pogardzę również dobrym filmem czy książką. Od niedawna mieszkam w Rzeszowie.
Moja historia
Obecnie mam 22 lata więc czasy mojego wczesnego dzieciństwa przypadły na koniec lat 90-tych. Wtedy wszystko wyglądało trochę inaczej. Z opowieści mojej mamy wiem, że nawet postawienie diagnozy okazało się nie lada wyzwaniem. Lekarze podejrzewali po prostu opóźnienie w rozwoju fizycznym i utwierdzali mamę w tym przekonaniu. Gdy czas mijał a ja nadal nie potrafiłam samodzielnie chodzić rodzice zrozumieli, że coś jest nie tak. Niestety komplikacje i nieprawidłowo postawiona diagnoza spowodowały, że rehabilitację i leczenie rozpoczęłam później niż powinnam.
Przebieg leczenia
Moja rehabilitacja na początku odbywała się w szpitalu w Kościerzynie. To dopiero tam rodzice usłyszeli prawidłową diagnozę. Szczegółów tego jak przebiegały zabiegi nie pamiętam jednak jeździliśmy tam przez kilka lat. Później mama z polecenia rodziców innych dzieci z niepełnosprawnością zainteresowała się prywatnymi ośrodkami. To tam kontynuowałam rehabilitację. Moje wszystkie wakacje i ferie w okresie szkolnym spędzałam właśnie tak.
Edukacja
W wieku siedmiu lat, gdy trzeba było zacząć chodzić do szkoły mama najadła się naprawdę sporo nerwów. Okazało się bowiem, że do szkoły masowej niechętnie chcieli mnie przyjąć. Natomiast szkoły specjalne nie były jeszcze tak spopularyzowane. Najbliższa znajdowała się około 40 kilometrów od naszego miejsca zamieszkania więc to nie wchodziło w grę. Gdy już ‘’walka‘’ o miejsce w masówce została wygrana ja też nieźle się zestresowałam. Nie wiedziałam co mnie czeka i bałam się jak zostanę odebrana w tłumie wesołych, rozbieganych dzieciaków.
Problemów z nauką też nie brakowało. Pomimo moich starań nauka pisania trwała trochę dłużej, a malowanie i wycinanki nie sprawiały mi tyle frajdy co pozostałym. Rysunki nigdy nie były tak staranne i piękne jak u reszty. Niektóre zajęcia naprawdę okazały się wyzwaniem. Były wręcz źródłem mojej irytacji i stresu. W starszych klasach problematyczne okazało się robienie notatek, gdyż nie nadążałam za resztą. Czasami potrzebowałam też więcej czasu, aby coś zrozumieć – szczególnie zadania matematyczne. Cóż, zdradzę wam, że do dziś dnia matematyka nie jest moją mocną stroną.
W-F , wycieczki I aktywności poza szkołą
Hmm.. Jeśli chodzi o w-f to figurował on tylko w moim planie lekcyjnym. Gdy inne dzieci grały w berka, ganianego albo ganiały z piłką na trawie ja zostawałam sama na świetlicy (oczywiście pod opieką pani dyżurującej). Odrabiałam lekcje, nadrabiałam zaległości w notatkach albo uczyłam się do klasówek. W przypadku szkolnych atrakcji takich jak np. dzień sportu czy Dzień Dziecka głownie obserwowałam innych. Na wycieczki jeździłam w miarę możliwości swoich i mamy (zawsze na szkolnych wyjazdach była w roli mojego opiekuna). Dużo też zależało od miejsca i danej atrakcji. Bywało tak, że mogłam skorzystać tylko z części z nich. Kino owszem, ale przecież na wieżę widokową już nie wejdę, więc czekałam na innych w autobusie.
Jak było ze znajomymi?
Ogólnie bezpośrednio nikt nie był w stosunku co do mnie złośliwy i nie chciał celowo sprawić mi przykrości. Nie spotkałam się z wyzwiskami, żartami nie na miejscu czy bullying’iem (inaczej znęcania się) jak z amerykańskich filmów. Mogłam więc czuć się bezpiecznie i na równi z innymi. Mimo to zawsze czułam się trochę odsunięta. Rówieśnicy niechętnie sami rozpoczynali rozmowę. Zazwyczaj nie proponowali spędzenia przerwy razem. A, że sama byłam nieśmiała nie odważyłam się robić tego pierwsza. Nie posiadam więc przyjaciółki ze szkolnego placu zabaw, ale udało mi się z sukcesem zakończyć edukację i to jest dla mnie najważniejsze.
Mimo wszystko…
Może się wydawać, że w artykule nakreśliłam jedynie negatywy jednak chciałabym podkreślić, że rodzice robili wszystko co w ich mocy abym miała szczęśliwe dzieciństwo. I takie też było pomimo braku znajomych świetnie, wspominam zabawy na podwórku z rodzeństwem, a brak rozmów na przerwach rekompensowały mi rozmowy ze starszą siostrą. Życzyłabym sobie jednak, aby było tylko lepiej i aby przyszli uczniowie podstawówek nie stresowali się tyle samo co ja. Mam również nadzieję, że rodzice bądź opiekunowie dzieci z niepełnosprawnościami nie będą musieli walczyć z władzami szkół po to, by ich dziecko mogło uczestniczyć do szkoły masowej. Szczerze wierzę, że tak będzie, ponieważ wszystko idzie w dobrą stronę. Pomimo przeciwności jakie spotkały mnie podczas edukacji początkowej zachowałam dobrą energię, jestem dumna, że dałam sobie radę i wdzięczna za daną mi możliwość.
Rampowiczka Karolina
Artykuł zrealizowany podczas stażu w ramach projektu „Aktywny Start” współfinansowanego ze Środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.