My, dzieci tamtych rodziców

Tekst już od jakiegoś czasu krąży w sieci, więc zagubił się jego autor. Może jeszcze nie znacie?

 

Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy

dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka-właściwie na wsi.

Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w

koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie

wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że

jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy

przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone

lata siedemdziesiąte.

Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się

na licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił

się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem.

Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze

strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ

(Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy).

Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że

będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy

jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.

Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.

Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą

służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna.

Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą

lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała

zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za

raczenie dzieci spirytusem.

Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody,

na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała

się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś

tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był

nagradzany paskiem.

Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam

karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie

go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem

wypijali wieczorem piwo-jak zwykle.

Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się

w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli

już szkołę, to nie muszą do niej wracać.

Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorosły. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i

nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.

Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze

przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o

drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się

trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i

ochraniacze.

Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny

pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa

rodzinnego.

Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy

MO), żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie

skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy  pomocą

dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.

Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice

trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie

trafiał do poprawczaka.

W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do

kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym

na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.

Pies łaził z nami-bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał,

nikt nie zwracał nam uwagi.

Raz uwiązaliśmy psa na "sznurku od presy" i poszliśmy z nim na

spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec

powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy

wolność psu, na zawsze.

Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są

choroby odzwierzęce.

Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru,

żeby się nie osikać lub "tam" nie zaziębić. Każdy

dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk.

Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską.

Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali

się jej kłaniać, mówić dzień dobry i nosić za nią zakupy.

Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry.

A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.

Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się

głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby.

Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.

Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad.

Ojciec postawił mu piwo. Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą.

Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził

pięć kilometrów.

Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą

stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie

łomot.

Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał

chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli

oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.

Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza

gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.

Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich

bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść.

Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam

nie liczył kalorii.

Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się

nie brzydził. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze

strugi. Nikt nie umarł.

Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli

wiedzieli, że dla nas, to wstyd.

Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie-bez

beczenia i wycierania ust rękawem.

Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy

mieliśmy siebie nawzajem.

Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić,

musieliśmy sobie dawać radę sami.

Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie

same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.

Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi

przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie

przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców.

Wszyscy przeżyliśmy, nikt  nie trafił do

więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód.

Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń

psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziś

jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.

My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to,

że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki

nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych

opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.

A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!

Dodaj komentarz

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial