Trzeba żyć – po coś i za coś – Tomasz Orzech. Akademia Życia

Po co ja wspiąłem się na to drzewo? Tysiące razy zadawałem sobie to pytanie leżąc przez wiele miesięcy w szpitalach. Szczera odpowiedź boli.

Bo miałem 20 lat, byłem zbyt pewny siebie i zamroczony alkoholem.

Przy porażeniu czterokończynowym trudno mi „podnieść się” samemu i zacząć nowy etap. Ale dzięki „Akademii Życia” Fundacji im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ z Konina wiem, że to możliwe.

Jak się drzewo rozprawiło z intruzem

Był wrzesień 2010 roku. Wspólnie ze znajomymi świętowaliśmy koniec lata. W moich rodzinnych Polkowicach na Dolnym Śląsku. Na środku lasu, na polanie, przy ognisku. To jedyne miejsce w mieście, gdzie można legalnie napić się alkoholu wprost „pod chmurką”. Przyznaję – „za kołnierz” nie wylewałem. Tamtego dnia również.

Drzewo miało ponad 10 metrów.

Pamiętam jak na nie wchodziłem. Dlaczego spadłem? Czy złamała się gałąź? Czy straciłem równowagę? Nie wiem. Ocknąłem się już na ziemi. Z siną twarzą, z pozdzieraną skórą na nogach i rękach. Widać było, że nieźle oberwałem „w locie” przez gałęzie. Upadłem na bok z nienaturalnie wykręconą głową.

Nie czułem nic.

Nie pamiętam ani karetki, która przewiozła mnie do szpitala w Lubinie, ani badań, które tam wykonali. Potem był szpital w Wałbrzychu. Spędziłem tam dwa miesiące, w tym jeden pod respiratorem. Samodzielnie mogłem oddychać najwyżej pół godziny, potem krztusiłem się i dusiłem własną śliną. Zrobiono mi więc tracheotomię.

Aparat EKG nie wyczuwał serca.

Przy upadku przemieściło się na prawą stronę. Diagnoza ostateczna – porażenie czterokończynowe w wyniku urazu rdzenia kręgowego. Tak naprawdę, przerwany jest w 99 procentach.

Koniec „szpitalnej wycieczki” to ośrodek w Reptach w Tarnowskich Górach. Byłem tam przez ok. 6 miesięcy. Jak tylko poczułem się lepiej rozpoczęła się rehabilitacja. Przez ostatnie dwa miesiące pobytu już intensywna. Na początku marca 2011 wróciłem do domu.

Karetka do cewnika

Mój dom rodzinny to mieszkanie na III piętrze wieżowca. Na niecałych 40 metrach ja i rodzice. Z nową sytuacją oswajali się przez dwa lata. Kiedy „kursowałem” po szpitalach nie zdawali sobie sprawy jak wygląda opieka nad człowiekiem z takim urazem jak mój. Mam wprawdzie w mięśniach jakieś napięcie, ale i tak przy wszystkich czynnościach potrzebuję pomocy. Sam nie zjem, nie umyję się, nawet nie podniosę ręki ze stołu.

Dla rodziców to była tragedia.

Ot, np. wypróżnianie…  W szpitalu  założyli mi cewnik wewnętrzny, który odprowadzał mocz na zewnątrz. Rodzice nie wiedzieli jak go zmieniać, bo nikt im tego nie powiedział. Na początku dzwoniliśmy więc po karetkę, żeby wymienili cewnik, ale ekipa nie chciała przyjeżdżać. W końcu, któryś lekarz się zlitował i przeszkolił rodziców.

Pierwszy rok przeżyłem „jakoś”

Nie miałem wprawdzie myśli samobójczych, ale nie raz przeklinałem swoją głupotę. Alkoholu już nie tykam. Z trudem składam życie, które mi zniszczył. „Najlepsi” kumple odwrócili się ode mnie. Pomagają ci, po których najmniej bym się tego spodziewał. Ale cóż, z ludźmi jak z butami – całe życie w jednych nie przechodzisz, bo się „rozjeżdżają”.

Ostatnie lata upłynęły mi na rehabilitacji.

Ta w ośrodkach, na które trzeba długo czekać przeplatała się z domową. A ta, kiedy już się „zaliczy” tych bezpłatnych 80 godzin –  kosztuje. W Polkowicach „kasują” od chorego na 80-100 zł za godzinę. Byłem też na obozie rehabilitacyjnym. Wprawdzie przeznaczony był dla osób bardziej sprawnych, ale już samo to, że cały dzień siedziałem na wózku sprawiło, że mój organizm funkcjonował lepiej.

Magik od komputerów

Zanim wlazłem na to upiorne drzewo byłem hydraulikiem i miałem dobrą pracę. Teraz mam orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu znacznym i jestem na rencie. Nauka nie miała dla mnie szczególnego znaczenia. Dalekich planów nie miałem. Teraz mam. Leki, rehabilitacja, wsparcie asystenta, bez którego nie ruszę się nawet z domu, a co dopiero np. odwiedzić brata w Holandii. To wszystko kosztuje. A ja mam już prawie 30-tkę i chcę być samodzielny.

Mam dwie pasje – piłkę nożną i komputery.

W tej pierwszej mogę być już tylko kibicem, choć wcześniej podobnie jak tata i brat grałem pół-zawodowo w polkowickim klubie. Z tą drugą mogę związać się na dłużej. Dostałem taką szansę w projekcie „Akademia Życia” Fundacji im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ w Koninie.

W Akademii uczę się programowania i projektowania stron internetowych.

Szkolenie zakończy się wydaniem  certyfikatu, dzięki któremu będę mógł wykonywać te zawody. Jak? Na razie chwytam rysik w usta i kursuję nim po touchpadzie. Na dłuższy czas to jednak uciążliwe, bo kark mi się szybko męczy. Dlatego jeden z asystentów  Akademii znalazł firmę w Poznaniu, która zaprosiła mnie na testy eyetruckerów – takich specjalnych narzędzi sterowanych wzrokiem oraz drugich, podobnych, ale kierowanych oddechem.

Sam w Akademii to ja nic nie zrobię.

Zawsze ktoś musi mi pomóc. Ale chłonąć wiedzę mogę sam. Więc chłonę ją maksymalnie. Chciałabym zostać w Akademii na II edycję, aby pokazać ludziom, którzy tak wiele dla mnie zrobili, jak wiele ja sam już potrafię zrobić. Marzy mi się, że kiedyś przyjdzie czas, kiedy będę zarabiał tyle, aby móc zrezygnować z renty. I chciałabym zostać w Koninie.

Tekst: Fundacja PODAJ DALEJ

*          *          *

Jesteś osobą niepełnosprawną ruchowo?

Masz 18-25 lat?

Chcesz być człowiekiem niezależnym?

Wstąp do „Akademii Życia”!

„Akademia Życia” to autorski projekt aktywizacji życiowej młodych osób z niepełnosprawnością ruchową, realizowany od września 2013r. do czerwca 2018r. przez Fundację im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ i Miasto Konin przy wsparciu finansowym duńskich Fundacji VELUXA. Pięciomiesięczny program Akademii obejmuje m.in. treningi samodzielności, zajęcia aktywnej rehabilitacji, warsztaty z psychologiem i coachem zawodowym, a także płatne staże zawodowe.

Dodatkowych informacji udziela: Karol Włodarczyk

tel. (63) 211 22 19, e-mail: k.wlodarczyk@podajdalej.org.pl

Formularz rekrutacyjny dostępny jest na www.akademiazycia.org

 

Dodaj komentarz

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial