Wywiad został zrealizowany w listopadzie 2019 roku
Katarzyna Wolińska – choruje na zespół Jadassona, jest prekursorką autorskiej metody tresury jedynego w Polsce Psa Asystenta rasy pudel. Uważa, że dla niej chorowanie jest tak normalne jak dla innych osób jedzenie. Z pokorą przyjęła również chorobę nowotworową. Kiedyś poprosiła o tylko jeden spacer a dostała wspaniałą podróż przez miłość, szczęście i zrozumienie.
Kasiu jesteś pełna optymizmu i życiowej energii, powiem więcej – to jest zaraźliwy optymizm!! Pomimo Twojej trudnej sytuacji zdrowotnej, każdy dzień przekuwasz w sukces, nie poddajesz się i cieszysz każdą chwilą. Prowadzisz konto na Instagramie „Pudel i ja” na którym codziennie pokazujesz swój dzień, małe i duże radości, swojego chłopaka oraz relację jaką zbudowałaś ze swoim psem asystentem pudlem Bereskiem.
Z dnia na dzień wzrasta liczba osób obserwujących i polubiających profil na Instagramie „Pudel i ja”
Zdecydowanie zaczęłam się bardziej otwierać, ludzi zaczęło to interesować. Może przejadły się te piękne twarze, wszystko takie naj i właśnie dlatego teraz mnie bardziej polubili. Na początku faktycznie pokazywałam zdjęcia i krótkie filmiki związane z tresurą mojego pudla Bereska teraz troszkę zamieniliśmy się rolami i wyszłam z drugiego planu.
Katarzyna Wolińska i jej historia
Kasiu na swoim profilu jesteś całkowicie szczera i bezpośrednia. Filmiki zaczynają się spontanicznie, zawsze jesteś radosna i skupiona na tym co chcesz pokazać. Twój śmiech jest zaraźliwie optymistyczny nawet w momentach, gdy mówisz o chorobie nowotworowej. Kasiu opowiedz swoją historię, zawsze byłaś taką optymistką?
Zazwyczaj byłam osobą w miarę wesołą, ale to tylko dzięki mojej mamie, która mnie tak wychowała. Starała się pokazywać mi, że jestem w miarę normalną osobą, w znaczeniu niewiele się różniąca, ale zawsze mogącą zrobić to co inni. Oczywiście to było trudniejsze, musiałam więcej wysiłku w różne rzeczy włożyć, musiałam bardziej, dłużej, ciężej, ale zazwyczaj moje staranie kończyło się sukcesem. Właśnie tak mama starała mi się we wszystkim pomagać. Dzięki temu mniej odczuwałam swoją chorobę niż ona tak naprawdę była.
Katarzyna Wolińska i jej życiowy doping
Fakt, że zawsze przebywałam w środowisku osób pełnosprawnych, przedszkole, szkoła cała moja edukacja przebiegała trybem normalnym to sprawiło, że zawsze miałam dodatkowy doping, aby dorównać tym osobom zdrowym. Aby z nimi chodzić i przebywać, musiałam włożyć więcej wkładu, ale zrozumiałam, że to się da zrobić! Dzięki temu stało się to dla mnie bardzo naturalne. Dlatego też pewnie mniej odczułam to całe chorowanie, ponieważ było ono ze mną od samego początku. Wiadomo, że jeśli jest coś dłużej z człowiekiem to się do tego po prostu przyzwyczajamy. Nie znałam innego świata, więc nie wiedziałam co tracę i czy mogłoby być kiedyś inaczej.
Kiedy poczułaś, że choroba Cię ogranicza?
Dla mnie przełomowym momentem był fakt utraty samodzielności to moment, gdy usiadłam na wózku. Gdy byłam mała to były czasy, gdy mogłam jeszcze trochę chodzić, trochę o kulach trochę z pomocą, ale nigdy nie było takiego radykalnego zamknięcia mnie na wózku. Niestety w wieku nastoletnim już ten czas przyszedł! Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę – oj… coś ze mną chyba jest nie tak! Jestem jednak jakaś inna, jestem w domu, nie mogę pomimo moich chęci dorównać moim rówieśnikom. Wtedy właśnie zaczął się taki czas, że byłam zła na cały świat, na mamę na siebie na Boga na wszystko i wszystkich, którzy stanęli na mojej drodze.
Czy to był ten moment, w którym poczułaś ograniczenie?
Dokładnie, to był ten moment, w którym poczułam, że jestem chora. Tak naprawdę wizualnie niczego nie odczuwałam, to że np. z jednej strony głowy widać moją łysinę, że uśmiechając się z jednej strony twarzy bardziej widać chorobę to przebywając z ludźmi zdrowymi w ogóle tego nie zauważałam. To wszystko było dla mnie neutralne, zapominałam o tym, że to mam i osoby z zewnątrz bardziej przypominały mi o tym, niż ja sama. Fakt pojawiania się wózka, czyli stanie się już mocno niesamodzielnym sprawił, że zobaczyłam – coś, że mną jest, chyba nie tak! Jak wiadomo, każdy w wieku nastoletnim pragnie dorównać do swoich rówieśników. I to był taki moment buntu.
Każdy nastolatek pragnie rozwinąć skrzydła a Twoja historia potoczyła się odwrotnie – zostałaś uziemiona.
Ja się uwsteczniłam pod tym względem! I dlatego to było bardziej odczuwalne i bardziej bolało. Musiało trochę czasu minąć, abym mogła się do tego wózka i mojej sytuacji przyzwyczaić. Z drugiej też strony – jak się z tej sytuacji uwolnić! Jak stać się silną!
Ile miałaś lat, gdy usiadłaś na wózku?
Miałam wtedy 15 lat i to był dla mnie najgorszy okres.
Teraz rozmawiam z „inną „osobą. Jak długo trwał ten proces od momentu, gdy usiadłaś na wózku do momentu, gdy otworzyłaś się na nowo na świat i ludzi?
Ten czas trwał około trzech lat, długo. To wszystko musiało się dziać powoli, ja też musiałam się zacząć to tego przyzwyczajać z tym zaprzyjaźnić. Gdy doszłam już do takiego etapu, że jest dla mnie iskierka nadziei to wpadłam na pomysł, że mogę się uwolnić – ale nie od wózka, tylko tego miejsca, w którym jestem. Mieszkałam w małej miejscowości, gdzie oczywiście wszystko było niedostosowane dla wózka. Mieszkałam na drugim piętrze bez windy i to były jeszcze te dodatkowe rzeczy, które mi dodawały i pokazywały cały czas – ty tu nie możesz mieszkać, ty jesteś taka… i tak dalej. Więc się zawzięłam i postawiłam swoje życie do góry nogami.
Katarzyna Wolińska i jej jedyna szansa w życiu!
Postanowiłam, że się przeniosę razem z mamą do Warszawy i to jest dla mnie jedyna szansa w życiu! Żeby spróbować żyć z tym co się ma, żeby żyć znowu tak normalnie, jak to było kiedyś. Wiedziałam, że swojej miejscowości nie zmienię, ale ja mogę się przenieść tam, gdzie mi będzie lepiej. I rzeczywiście to się udało!
Przeprowadzka
Przerzuciłyśmy z mamą swoje życie do góry nogami. Przeprowadzka nastąpiła również troszkę ze względu na lekarzy, których miałam tutaj w Warszawie. Nie musiałabym już jeździć na wizyty te 300 kilometrów. Również ze względu na ten wózek, który się pojawił i fakt, że nie będziemy musiały jechać autobusami przez połowę Polski. I w Warszawie faktycznie poczułam, że to jest ten czas, że znowu mogę być aktywna! Znowu mogę wrócić do życia, do bycia sobą i to już tak zostało. Ten kryzys nie wrócił!
Kryzys nie wrócił?
Kryzys nie wrócił, pomimo że było milion jeszcze różnych innych przeciwności losu, doszedł nagle nowotwór, czego w ogóle nie brałam pod uwagę! Sądziłam, że mam te swoje choroby i cóż można dostać więcej? Ale jednak, jak się okazało – można dostać! Zaczęły się chemie, wizyty na onkologii, czas który był bardzo ciężki psychicznie. Jednak świadomość, że jeśli tamto już pokonałam i tyle chorób, bo przecież jest tego cała masa, to już ten nowotwór jest po prostu tak małym dodatkiem. Przyjęłam go pod swoje skrzydła jak zwierzęta swoje, jak dodatkowe dzieci – mam, działam i traktuję jak swego rodzaju resztę, którą mam od urodzenia.
Okazało się, że przeprowadzka do Warszawy nie tylko uratowała Cię od uziemienia na wózku, ale również tutejsi lekarze – ratowali Twoje życie.
To prawda, w mojej miejscowości z tych różnych chorób, nikt nie chciał mnie leczyć. Niestety potrzebna jest tutaj ogromna wiedza, duże doświadczenie i całkiem inny sprzęt. Nie ukrywajmy, że Warszawa jest na to gotowa a lekarze i ośrodek medyczny w pełni przygotowany.
Jaka jest Twoja podstawowa choroba, z którą się zmagasz od dziecka?
Od urodzenia jestem chora na Zespół Jadassona jest to bardzo rzadka choroba i jestem tak naprawdę jedynym przypadkiem w Polsce.
Zespół Jadassona – Katarzyna Wolińska
Zespół Jadassona to zaszczepek różnych chorób – jest bardzo zaawansowana osteoporoza, mam problemy z tarczycą, po lewej stronie całe moje ciało pod względem fizycznym jest nie w pełni rozwinięte – nerka jest wielkości fasolki, płuco jest bardzo małe jak u noworodka, wszystkie te organy zostały na etapie niemowlęcym. Na lewe oko nie widzę wcale, włosy po lewej stronie w ogóle nie rosną, również po lewej stronie ciała mam znamiona, które są naroślami. Mam porażony nerw twarzowy i jest on przerwany, więc usta również nie działają. Ta lewa strona ciała od zawsze rozwijała się dużo wolniej i teraz zatrzymała się na etapie, na jakim nie powinna być – etapie dziecka. Moje kończyny po lewej stronie są krótsze co również daje się we znaki.
Kasiu co mało największy wpływ na zbudowanie Twojej wewnętrznej konstrukcji? Co pozwoliło Ci odseparować się choroby?
Kiedyś, gdy byłam młodsza, miałam te piętnaście lat i przeżywałam bardzo ciężki czas, pewien ksiądz powiedział mi zdanie: sam Bóg daje tyle problemów, ile człowiek jest w stanie udźwignąć!
I to, gdy tak sobie na spokojnie przekalkulowałam i przemyślałam to poczułam się trochę takim Strongmanem. Później im więcej chorób dochodziło to czułam się dumna, że to ja je dostałam – bo ja, je dam radę udźwignąć! Wierzyłam w to, ponieważ tak mi powiedział wtedy ten ksiądz, czyli osoba, która wie dużo, jest mądra, ktoś starszy i kto ma inne doświadczenie. W tym czasie, gdy miałam gorsze okresy w życiu to zazwyczaj przypominałam sobie te słowa. One mnie naprawdę do tej pory, cały czas budują i twierdzę, że jest w tym trochę prawdy.
Katarzyna Wolińska: „Wiem, że dam radę!”
Dlatego dostaję więcej, bo tyle daję radę udźwignąć i udźwignę! I to, tak naprawdę bardzo mi wewnętrznie pomaga i buduje. Czuję się silniejsza i wiem, że dam radę a na przykład moja koleżanka, nie dała by rady, więc tego nie dostaje. I to jest taka fajna, automatyczna terapia.
Mam wrażenie, że dzięki Twojej sile przejęłaś ciężar choroby przewidziany dla kilku osób! Przyjmując Twoją filozofię rozumiem, że masz tak ogromny wewnętrzny kontener, że tę masę chorób udźwigniesz! Zazwyczaj dla osoby zawsze zdrowej, nie chorującej przewlekle, diagnoza rak jest wyrokiem. Dla tej osoby kończy się świat i możliwości a przecież może nadal chodzić, biegać. Być może, ma poukładane życie, dotychczas nie obarczone długoletnią walką o wszystko. Dla Ciebie Kasiu, rak jest dodatkiem do tego co już przeżyłaś.
Dla Ciebie rak to nie wyrok?
Rak nie jest dla mnie wyrokiem. Sądziłam, że gdy będę starsza to moje życie będzie się normowało, stabilizowało. Będą dostępne inne, nowe leki, lekarze będą wiedzieli co mi jest, jak mnie leczyć a tej opcji z nowotworem nie przewidziałam. Nie brałam pod uwagę, że pojawi się coś, co zacznie wszystko od początku i będzie miało gorsze skutki. Bo z moją dotychczasową chorobą, pomimo trudu i bólu jakoś da się żyć. Z nowotworem, mimo moich szczerych chęci, mojej szczerej walki niestety, na niektóre rzeczy, nie mam żadnego wpływu. Obawiam się, że w sprawie nowotworu, będę miała mały problem… Ale może znowu zaskoczę!
Kolejny rok z nowotworem
Już zaskakuję! To jest kolejny rok z nowotworem i może głupio to zabrzmi, ale jakoś tak szczególnie tego nie odczuwam. On owszem jest, mam z nim jakieś problemy, dolegliwości, ale to są tak drobne rzeczy, że ja już na to nie zwracam uwagi. Sądziłam, że gdy usłyszę diagnozę nowotwór, to będę leżała w łóżku i patrzyła się w sufit – nie! To jest piąty rok a ja żyję normalnie – mam mężczyznę, pracuję, jestem zarobiona po uszy. Cały czas wymyślam jakieś głupie rzeczy i milion innych się dzieje. Ta onkologia jest przy okazji. Jest termin więc go sobie wrzucam w mój grafik, jadę, zrobię co trzeba, przyjmuję leczenie jakie trzeba, diagnozy, leki jakie trzeba i wracam do zwykłego życia. Więc to jest nie jest takie straszne jak się naczytałam i naoglądałam w telewizji.
Rak to nie wyrok i z rakiem trzeba nauczyć się żyć! Twój sukces to sukces życia! Znalazłaś w nim swoją szczęśliwą rzeczywistość i poszłaś w stronę: czym mnie życie jeszcze zaskoczy?
To mnie też bardzo mocno zahartowało i dlatego ten fakt dojścia dodatkowej choroby był czymś neutralnym, dosłownie nie mógł mnie już tak zaskoczyć. Już jaki maksymalny ból miałam dostać to dostałam, jakie operacje straszne miałam przejść to przeszłam, no to – co jeszcze? Kończą się pola popisu medycyny, że tak powiem negatywnej w stosunku do człowieka. Dlatego, też tak to działa – kolejna operacja to standard, kolejne leki i chemie. Nic innego już się nie wymyśli, nie będę świecić i latać:). Dla mnie chorowanie stało się tak normalne jak dla ludzi jedzenie.
Internauci oglądają Twoje relacje z pobytu na onkologii na męczących badaniach, są one bardzo wzruszające i szczere. Widać, że nie jest to dla Ciebie łatwe, ale też błyskawicznie następuje ten moment, gdy zaczynasz się uśmiechać, mówić pozytywnie i cieszyć dniem. Skąd czerpiesz siłę, kto Ci ją daje?
To tutaj cała moc jest w mojej mamie i w Sławku. Oni nigdy nie traktowali mnie i nie traktują jak osobę chorą. Proszę mi wierzyć, że gdy poznałam Sławka to go tak bardzo przyszykowałam i szykowałam przez iks czasu na wszystkie moje choroby, że on się któregoś dnia wściekł na mnie i powiedział: ile razy będziesz mi jeszcze mówić o tym co mogę i jaka jesteś itd.
To Sławek szybciej się przyzwyczaił, niż ja byłam na to gotowa. Wszystko stało dla niego tak normalne, że zaczęłam na to patrzeć: jednak tak można, że to chyba wcale nie jest złe i tylko ja to tak wyolbrzymiam. Ja mu częściej przypominałam, pamiętasz, że mam perukę a on: tak wiem – przecież to jest normalne, ściągaj perukę – nakładaj perukę dla mnie to bez różnicy. Mówiłam, wiesz ja mam gorset musisz mi pomóc, mówił: przecież wiem, że muszę ci pomóc pójść do toalety! Dla mnie to było strasznie krępujące, dłużej musiałam ze sobą walczyć, aby się przemóc i przy nim załatwić.
Gdy przyjeżdżam z onkologii…
Dla niego, wszystko szybciej stało się czymś normalnym niż dla mnie. To spowodowało, że zaczęłam się z tym oswajać i o tym zapominać. Gdy przyjeżdżam z onkologii to nie ma czasu na rozmowy pod tytułem „o jeju, jej”, tylko: jak wyniki? To w trzech zdaniach mówię – jest tak i tak a Sławek: OK, wiesz co kochanie teraz pójdziemy coś zjeść, może zrobimy to i to, teraz np. trzeba naprawić komputer, temat po prostu przeskakuje automatycznie.
Po co marnować czas
Bo to nic nie da, gdy będziemy sobie raka w domu opowiadać, rozczulać się i palić mu ognisko. Przyjmujemy wszystko, robimy, działamy i to jest koniec, nie ma. To jest naprawdę bardzo krótki rozdział w naszym życiu, który jest też bardzo rzadko wspominany i nie dlatego, że się go boimy czy nie chcemy, tylko jest on naprawdę obojętny i nie mamy na niego wpływu. Po co marnować czas na coś, gdzie po prostu nic nie zdziałamy.
Katarzyna Wolińska i jej miłość
Kasiu opowiedz nam o swojej miłości – Sławku, jak się poznaliście i kiedy zaczęła się miłość?
Jesteśmy razem już cztery lata, poznaliśmy się przez portal internetowy, gdzie dałam ogłoszenie, że szukam kokoś na spacer, bo była ładna pogoda, mama wtedy źle się czuła a ja nie miałam wózka elektrycznego – potrzebowałam kogoś, kto będzie mnie po prostu pchał. Napisałam, że jest mi to obojętne jaka płeć, jaki kolor skóry, jaki wiek – nic mnie nie obchodzi, tylko aby ktoś przyszedł, wziął mnie i poszedł ze mną!
Nasze pierwsze spotkanie
I Sławek napisał – że on w sumie pracuje i jak na razie nie ma więcej obowiązków, więc może przyjechać i wyprowadzić mnie na spacer – dosłownie poczułam się jakby miał wyprowadzić psa:). Przyjechał owszem, ale najpierw wcześniej zasypałam go zdjęciami i informacjami o mnie, bo myślę sobie – przyjedzie do mnie z drugiego końca Warszawy, szkoda, bo ucieknie z krzykiem! Sławek na wszystkie wiadomości odpowiedział OK.. OK. No dobra myślę, ryzykujemy. Przyjechał i okazało się, że to od razu zaczęło działać.
Pierwszy spacer
Poszliśmy na spacer kilkugodzinny, dosłownie na cztery może pięć godzin. Sławek cały czas pchał wózek więc tak naprawdę nie widział mojej twarzy. Czułam się trochę jak w randce w ciemno:) on nie widzi mnie a ja nie widzę jego. Chodzimy, rozmawiamy i jest fajnie. I tak zaczęliśmy to wszystko rozwijać. Ja oczywiście podczas każdego kolejnego spotkania zaczęłam mu odkrywać jeszcze więcej kart, bo nie mówiłam mu na początku o peruce, bo się wstydziłam. Nie mówiłam o tym, że gdy będę chciała siku to będzie musiał ze mną pójść, takie rzeczy zostawiłam sobie na później. Myślałam, że i tak pójdzie ze mną na ten jeden spacer, więc po co tracić czas na historie i odkrywanie kart, które nie są dla mnie jakąś wielką dumą.
Kolejny spacer…
Okazało się, że „niestety” chce się jeszcze ze mną spotkać na jeszcze jeden spacer i kolejny spacer… Okazało się, że ten czas spędzony razem automatycznie pokazał te problemy, które mam a o których mu nie mówiłam. Przyszedł czas, że chciałam do łazienki, przyszedł czas, że mnie bolał kręgosłup i trzeba było zdjąć gorset, przyszedł czas, że trzeba było zdjąć czapkę a pod nią nie było włosów tylko moje drobne włoski, które nie są piękna peruką.
I to wszystko zaczęło się dziać tak automatycznie, że on tak naprawdę nie zwracał na to uwagi. I te rzeczy były dla niego ok – taka jesteś, dla niego to nie było jakieś wow! Naprawdę to ja spędziłam więcej czasu nad wieczornymi przemyśleniami jak mu o tym powiedzieć. Okazało się, że gdy mu o tym powiedziałam to usłyszałam – OK, a ja: aha – super, to ja straciłam tyle godzin na gdybanie a ty to przyjąłeś bez problemu.
Byłaś zdziwiona jego podejściem?
Byłam i do tej pory jestem.
Nigdy nie sądziłam, że będę miała zdrowego faceta, nigdy nie sądziłam, że będę miała normalnego, przystojnego i mądrego chłopka. Zawsze mi się wydawało, że takie złączenie tych wszystkich cech w moim przypadku to jest za duże wymagane, że jeśli coś się kiedyś uda to będę musiała z czegoś zrezygnować.
Sławek mówi, że wyglądam ślicznie
Okazało się, że nie musiałam z niczego rezygnować, że on jest naprawdę dumny z tego jaką ma dziewczynę. Sławek mówi to wprost przy swoich kolegach, przy swoich rodzicach przy swojej rodzinie, mówi wprost, że nie ma tu żadnej opcji, że jakaś dziewczyna byłaby lepsza, ładniejsza. Jak się ubiorę ładnie mówi, że wyglądam ślicznie, czy jestem umalowania czy nie to jestem dla niego ładna, jestem mądra i wiem, że moje cechy naprawdę lubi, to mu się podoba. Nie widzi w tym niczego odróżniającego mnie od innych dziewczyn a rzeczy, które przy mnie robi są dla niego naturalne.
Nieraz jest tak, że on wyjedzie lub ja i przychodzi czas wieczorny to Sławek dzwoni i mówi: co ja mam zrobić z wieczorem? Nie ma ciebie a teraz jest czas, że powinienem cię rozebrać, położyć na łóżku i umyć. Ten grafik, który jest naturalny powoduje to, że gdy nie jesteśmy razem to on się gubi. To co dla innych jest dziwne to dla niego bardzo normalne.
Przyjęłaś tak wiele cierpienia, którym można by było obdzielić wiele osób i nie buntowałaś się a mogłaś. Teraz życie obdarzyło Cię wspaniałą miłością i relacją z mężczyzną, dostałaś swoje szczęście.
Tak, rzeczywiście. Sądzą, że Sławek pojawił się w naszym życiu nie bez przyczyny. Moja mama wiadomo, że ze względu na swój wiek bardzo przeżywała, co będzie ze mną. Ona teraz ma coraz mniej siły i nie może mnie nosić, stale dźwigać. Martwiła się – co ze mną będzie, czy trafię do Domu Pomocy Społecznej? Bo w takim przypadku, gdy osoba z niepełnosprawnością nie ma osoby bliskiej, drugiej to najczęściej niestety tak kończy. I jak się okazało ten problem, który był dla nas czymś nie do przeskoczenia – rozwiązał się sam.
Katarzyna Wolińska i jej mama
Mama jest teraz spokojniejsza, że może być starsza, może mieć słabości i to się nie będzie na mnie przerzucało. Nie będzie miała świadomości, że ona jest na tym świecie a ja trafiłam do Domu Opieki. Sądzę, że moja mama psychicznie by tego nie zniosła. Zwłaszcza, że te placówki to nie są najlepsze miejsca dla osób młodych i pracujących.
Wszystko się szczęśliwie układa, może dzięki temu, że pomimo choroby nie zbuntowałaś się przeciwko ludziom i teraz to procentuje.
Nawet moi teściowe bardzo mnie lubią. W pierwszy dzień, gdy teść mnie zobaczył to w jego oczach widziałam: matko boska, gorzej być nie mogło! Ale okazało się, że drugie spotkanie, trzecie, czwarte i nagle okazało się, że są ze mnie dumni! Nawet czasem bywa tak, że nie chcą rozmawiać ze Sławkiem tylko Kasia czy pomożesz nam tutaj w czymś, bo wiedzą na czym się znam i że jestem raczej osobą rozgarniętą i dobrze zorganizowaną.
Teściowie są ze mnie dumni
Teraz widzę, że dla nich to jest ta Kasia, która miała być złą Kasią, bo była chora a syn jedynak, więc dla niego chce się jak najlepiej. Teraz mnie docenili i naprawdę bliżej poznali, te choroby i inne rzeczy poszły w odstawkę. Bo to jest ich Kasia, która też troszczy się o ich syna, dobrze go traktuje, kocha go, też się nim opiekuje na ile może. Staram się, aby Sławek nie czuł, że tylko on się opiekuje i nic nie dostaje w zamian, staram się zawsze coś od siebie mu dać. Są to dużo mniejsze gesty, bo ja mu nie pomogę w nie wiadomo czym, ale w takich najdrobniejszych rzeczach jak przyniesienie mu ulubionej czekoladki:) pozwala mi zobaczyć uśmiech w jego oczach! Radość, że ktoś coś ma dla niego a nie tylko w jedna stronę.
Pięknie mówisz Kasiu, to jest właśnie sama esencja życia – nasza codzienność, czasem ta najprostsza bez spektakularnych wyczynów. Codzienne życie niesie ze sobą ogromną wartość i radość.
O tak, w codziennym życiu nieraz dużo więcej się dzieje niż podczas skoku ze spadochronem. Jakieś wielkie rzeczy codziennie się nie dzieją! Wielkim wyczynem nie jest zaplanowanie sobie czegoś szalonego raz na rok i przeoczenie tych jedenastu miesięcy w czekaniu na ten wyjątkowy dzień. Dużo fajniej jest, gdy się coś codziennie drobnego wymyśla, gdy się coś dzieje i to daje dużo więcej!
Katarzyna Wolińska i jej Pies Asystent rasy pudel
Opowiedz o Twoim drugim bohaterze, czyli piesku, który od niedawna jest pierwszym w Polsce Psem Asystentem rasy pudel. Czy zawsze miałaś psa i gdzie nauczyłaś się je tresować?
Psy kocham od urodzenia, zawsze byłam wielka pisarą. Wszystkie bezdomne psy i te wszystkie osiedlowe, zawsze były wygłaskane i wycałowane. Niestety nie mogłam mieć swojego psa, ponieważ wiedziałam, że tym obowiązkiem obarczę kogoś. Zawsze się jednak tym interesowałam, czytałam, jeździłam na różne szkolenia.
Pojawił się pomysł pudla
Gdy w moim życiu pojawiał się Sławek podjęliśmy decyzję, że chcemy mieć takie nasze dziecko. Nie możemy mieć dzieci, więc piesek będzie fajnym, że tak powiem zamiennikiem takiej naszej miłości, takiego połączenia nas. Pojawił się pomysł pudla, bo ja chciałam mieć psa, który nie będzie gubił sierści i będzie mądry. Pomyśleliśmy czy nie wykorzystać tego faktu, że ten psiak będzie mi pomagał i troszkę odciąży Sławka.
W związku z tym, że interesowałam się szkoleniem psów to wiedziałam, że w Polsce niestety wszystkie fundacje szkolą tylko psy rasy labrador. Ja labradora nie chciałam – mam bardzo poważną łamliwość kości, jestem drobna, delikatna i malutka, dla mnie labrador jest ja krowa – za duży. Wiedziałam, że nie odważę się na taki wybór, to jest tylko pies i nawet najlepiej wyszkolony może zrobić jeden błąd, który będzie miał dla mnie zbyt dużo konsekwencji.
Pomoc fundacji
Podjęłam decyzję we współpracy z fundacją – zaproponowano mi, że jeśli czuję się na siłach to mogę swojego psa wyszkolić a oni potem go z certyfikują. Podejmą się egzaminu i zobaczymy co z tego mojego szkolenia wyjdzie. I tak to się zaczęło:).
Wybór szczeniaka
Fundacja, dodatkowo sprawdziła w hodowli wybranego szczeniaka. Poprosiłam o to, aby zobaczyli czy ten szczeniak w ogóle się do czegokolwiek nadaje. Nie był najlepszym szczeniakiem, ale też nie był najgorszym. Wzięliśmy go i tak zaczęliśmy się wspólnie dogadywać. Gdy do nas trafił miał 4 miesiące i od razu zaczęłam go uczyć.
Szkolenie pudla – Katarzyna Wolińska
Szkolenie nasze trwało rok i to był czas bardzo, bardzo intensywnej pracy: dzień-noc, dzień-noc różnej nauki i socjalizacji. Pokazywanie i przyzwyczajanie, dosłownie miałam nie raz momenty, że mówiłam nie, nie chcę – oddam go. Było tak strasznie dużo rzeczy, które trzeba było mu pokazać, aby potem w życiu nic nie zaskoczyło. Szkolenie obejmowało pokazanie mu wszystkich śmieciarek, różnych miejsc, galerii, schodów, metra, pociągów, milion rzeczy w czasie życia codziennego. Przypominałam sobie jeszcze coś i mówiłam, kurczę jeszcze tego nie zna! Jeśli nie zna to, gdy zobaczy, może zacząć szczekać bać się w momencie, gdy powinien być przy mnie, pomóc mi.
Bersik poznaje cały świat
Przez ten cały, rok trzeba było pokazać mu bardzo dokładnie cały świat. Byłam bardzo zmęczona fizycznie. Musiałam siedzieć z nim na osiedlu tak około pięciu godzin, bo wiedziałam, że tutaj jest dużo dzieci, dużo ludzi. Będę miała przez kilka godzin ogromne pole do popisu, żeby pokazać mu różne dziwne narzędzia – jakieś hulajnogi, piszczące instrumenty i wszystkie inne dziwne rzeczy. Cały ten rok przetrwałam i napisała do mnie Fundacja, że obserwują mojego Instagrama i twierdzą, że Bersi jest gotowy do egzaminu na Psa Asystującego.
Egzamin na Psa Asystującego!
Szczerze mówiąc, nie byłam jeszcze pewna czy to się uda, jako osoba trochę perfekcyjna zawsze twierdzę, że można było coś robić lepiej, ale spróbowaliśmy – podjęłam to zadanie. Po prawie czterech godzinach egzaminu a był to bardzo długi proces, bo byli u mnie, byli z pasami, z dziećmi, patrzyli, jak panuję nad psem, jak on się zachowuje, jak mi pomaga, jaki jest na dworze, jaki w tramwaju a jaki w galerii dosłownie mieli milion pomysłów i podpuch dla niego – żeby sprawdzić czy on na pewno jest ok! Chcieli również sprawdzić mnie, czy ja na pewno nad nim panuję i okazało się, że – TAK!! Mamy certyfikat.
Jestem bardzo dumna
Są z nas bardzo dumni. Beres jest pierwszym pudlem asystującym w Polsce. Zaczynamy coś nowego:) Fundacja powiedziała, że teraz oni chcą spróbować wyszkolić pudla. Jak zawsze myśleli, że się nie da, bo twierdzili, że ta rasa ma mniejsze predyspozycje, jednak patrząc na Bersa zmienili zdanie i w kolejnym projekcie będzie pudel. Tym bardziej jestem z niego bardzo dumna.
Jesteś prekursorką – autorskiej metody szkolenia psa rasy pudel na Psa Asystującego!
Gdzie nauczyłaś się tak skutecznej tresury, skoro wcześniej nie miałaś psa?
Ja to kocham, a jak się coś kocha to naprawdę można zdobyć wiedzę. Moi znajomi to sami psiarze, albo treserzy. Uwielbiałam jeździć na zajęcia lub spotkania koleżeńskie podczas których patrzyłam: jak ten pan tego pieska nauczył, dlaczego ten piesek wcale się nie słuch, dlaczego to jest fajne, w tym mi się spodobało, że do tej komendy ma takie podejście, a do przywołania robi tak i to się udaje a temu się nie udaje i to był naprawdę zlepek wielu, wielu lat obserwacji, czytania zagranicznych materiałów różnych trenerów. Z każdego po trochu zbudowałam sobie swoje metody, swoje podejście i też oczywiście patrząc na psa decydowałam – które z tych czynników mogę u niego wykorzystać, bo się sprawdzą.
Kasiu, więc na bazie obserwacji i własnej analizy opracowałaś autorską metodę tresury psa pudla! A Twoja książka już jest, czy dopiero będzie?
(śmiech) Na tego pudla to encyklopedię trzeba! Było bardzo ciężko, już nie raz mówiłam, że idę go sprzedać, kupię labradora i będzie święty spokój. Ale teraz się okazuje, że jest cudowny, pomaga mi ogromnie w domu.
W wykonywaniu jakich czynności pomaga Beres?
Pomaga mi się codziennie wieczorem rozbierać, zdejmuje mi skarpetki, ściąga mi buty, gdy przychodzę ze spaceru też mi zawsze podaje buty, jak je zdejmę to trzeba nałożyć, zamyka mi szafki, szuflady, otwiera kosz, otwiera drzwi w domu, zamyka mi drzwi do domu, gdy idę na spacer to jest mi się ciężko wrócić po klamkę, podaje mi dosłownie wszystkie rzeczy – co mi upadnie, co mu powiem, nawet jak mu nie powiem a zauważy, że coś mi upadło to sam przybiega i mi podaje, nawet kartę bankomatową czy monetę dosłownie dwugroszową.
Opiekuje się mną, gdy nie ma Sławka
Podaje mi rzeczy, które są w domu na tak zwane słowo, gdy Sławka nie ma i chce mi się pić a zostałam na łóżku to powiem mu „picie” – zawsze tak robimy, że w domu jest butelka z jakimś napojem dla mnie i on wtedy chodzi po całym domu, znajduje ją i mi przynosi. Tak samo jest z pilotem do telewizora, przyniesie chusteczki czy jakieś inne rzeczy, których najczęściej używam. Jest nauczony tych przedmiotów tak dosłownie i wie czego ma szukać dla mnie. Robi dla mnie bardzo dużo, ale to nie jest robot, nie zrobi mi cudów, nie ugotuje mi obiadu, ale zrobi proste rzeczy, które były kiedyś dla mnie bardzo trudne.
Dla osoby potrzebującej pomocy, która została np. sama w domu takie podanie telefonu czy włączenie światła, podanie picia jest bardzo ważne. Dzięki temu, że mogę go o to poprosić – nie siedzę w ciemnym lochu z suchym gardłem przez na przykład trzy godziny, bo przecież i tak bywa, że muszę zostać sama i wtedy pomaga mi Beres.
Oprócz tego, że Beres wykonuje te wszystkie mechaniczne czynności to jeszcze Cię w pewien sposób rehabilituje.
Po pierwsze jest dla mnie super rehabilitantem, gdyż jeszcze przy żadnej czynności nie musiałam wykonać tylu różnych ruchów i przykładać tyle siły jak podczas zabawy z psem. Ja chcę, aby on też miał coś z tego życia, więc się bawimy szarpakami, rzucam mu piłkę, czyli te wszystkie rzeczy, które wcześniej wykonywałam kiedyś za pieniążki z rehabilitantami to teraz robię z psem. Mam ten sam efekt a jednak oszczędność jest duża:).
Jestem dumna, że to jest mój pies
Bardzo pozytywnie przyciąga ludzi, bo jest pudlem, ma pompony, więc gdy idę z nim nie ma osoby, która by się do nas nie uśmiechnęła, wiem, że się śmieją do niego, ale automatycznie to też działa na mnie. Jestem dumna, że to jest mój pies, że innym się podoba, że przyciąga uwagę. Idąc z Bereskiem na spacer też chcę ładnie wyglądać, muszę się umalować, ładnie ubrać, bo wiem, że będą na nas patrzeć i to mnie bardziej mobilizuje do takiego codziennego zadbania o siebie. Bo nieraz jest tak, że jest tak zwane siedzenie w domu i nic się nie chce a tu się okazuje, że trzeba, bo jednak się idzie ze swoim pudlem.
Moje gorsze dni
Kiedy mam gorsze dni to on to doskonale czuje. Jest tak, że gdy przychodzę z onkologii po badaniu PET i kładę się, on przychodzi kładzie się za moimi plecami tak żeby mnie dotykał i leży ze mną prawie cały dzień! Wiem, że wszystko czuje, bo to jest pies bardzo aktywny i umie się bawić 24 godziny na dobę. Ja nawet nie sądziłam, że on potrafi chociaż godzinę leżeć i się nie ruszać a w takich momentach to widać. Sławek czasem wrzuca na Instagram filmy, aby pokazać, jak leży przymnie i to nie jest ustawione ani on nie jest tam przyczepiony:). Dosłownie czuje, kiedy i co trzeba zrobić.
Beres czuje moją tarczycę
Bardzo często Beres czuje też moją tarczycę, wiem, że to jest może głupie. Ja ma raka tarczycy a on uwielbia przychodzić wieczorami i lizać mi tylko szyję – tarczycę i tylko tarczycę, buzię owszem mi liże, ale to już jest inne lizanie, takie bardziej zabawowe, żeby się ze mną podroczyć. A tu przychodzi albo kładzie się i potrafi mnie liznąć prawie sto razy właśnie w tym miejscu, gdzie miałam wyciętą tarczycę. Więc jest moim cudownym lekarzem, jeśli ktoś myśli o dogoterapii to jest idealne narzędzie do tego. Ja jestem przeszczęśliwa.
Moje małe dziecko
Najważniejsze, że nie jestem sama, Sławek pracuje, nie zawsze są koleżanki przecież każdy ma swoje życie, a człowiek potrzebuje się do kogoś uśmiechnąć, zażartować po prostu popatrzeć i widzieć, że jest to z drugiej strony odwzajemnione. Ten pies mi to daje, dla osoby samotnej uważam, że to byłaby terapia idealna. To jest stały kontakt a my jesteśmy nauczeni żyć w stadzie – tak twierdzę i to jest całkiem inne uczucie, taki ogromny motorek! To jest takie moje małe dziecko.
Na filmikach widać jak Beres patrzy na Ciebie, merda ogonkiem i zastyga w bezruchu czekając na komendę. Mam wrażenie, że jesteście jak jeden organizm.
Właśnie tak jest! Bardzo dużo osób pyta, czy on zawsze tak na ciebie patrzy? Odpowiadam – tak, tylko dla mnie to już jest takie naturalne, ja już tego nie widzę. Chodzę z nim na spacery po Warszawie bez smyczy a ma dopiero półtora roczku i nie jest jeszcze dorosłym psem. On jest ze mną na mój wzrok, idzie na przykład kot a Beres patrzy na mnie, ja mu głową kiwnę – nie ma opcji a on reaguje – ok, to nie idę do kota, a gdybym inaczej zareagowała – uśmiechnęłabym się to by poszedł w sekundę. My się naprawdę rozumiemy cudownie, bez słów.
Rozumiem, że Beres jest tak wyszkolony, że na Twój wzrok hamuje w sobie wszystkie reakcje instynktowne jak pogoń za kotem a przecież nie używacie smyczy?
Tak, kiedy mijamy psy to jest tak, że z niektórymi możemy się przywitać, z niektórymi nie bo nie chce tego pies lub jego właściciel i nigdy nie miałam takiej sytuacji: matko, łapcie mojego psa! To jest tylko- „Bersi, nie mijamy” i Bersi robi „ok, dobrze idziemy dalej” jeśli mówię „Bersi, możesz się bawić” – to możemy. To jest pies, który działa na moje delikatne słowo, nie było żadnego bicia i takich rzeczy. Nauczył się być tak bardzo ze mną i to nam owocuje, na przykład, gdy się bawi z psem to biegnie do psa potem podbiegnie do mnie „melduję się matka, że jestem” i znowu leci się bawić.
Sprawdza, czy czegoś nie potrzebujesz, czy coś nie upadło?
Tak, daje mi sygnał – nie martw się, pamiętam! Tak wygląda nasza relacja, jest po prostu cudowny i kochany.
Dlaczego zdecydowałaś się na pudla? Czym się sugerowałaś wybierając tę rasę?
Na pewno w pierwszej kolejności decydowały względy wygody i może to nie jest najlepsze słowo, ale chciałam psa, który najmniej obarczy osoby trzecie. Też pamiętajmy o sierści, dla mnie porządek w domu jest ważny. Wiedziałam również, że jeśli będę miała psa z długą sierścią to pod tym względem dołożę Sławkowi dodatkowego zajęcia a i tak ma ich dużo.
Katarzyna Wolińska i jej pies pudel
Zaczęłam szukać psów, które nie mają dużej sierści lub nie mają wypadającej sierści. Patrzyłam również na cechy – aby pies się do tego nadawał, bo nie każda rasa jest do tego stworzona. Zaczęły mi się kojarzyć cyrki, przecież te psy w cyrku są zawsze mega zadowolone z tego, że coś robią, lecą, że się obracają i nie robią tego nigdy za karę, bo to widać po psie, że ma spuszczony ogon tylko to są naprawdę takie pajacyki.
Widać po tych psach, że wszystko jest takie wesołe ha-ha, zrobiliśmy zadanie. Dlatego zaczęłam poznawać sytuację pudli, jeździłam do hodowli, aby dowiedzieć się coś więcej. Wyszło na to, że spełnia moje oczekiwania i że jest to pies, który uwielbia to robić. Nieraz jest taka sytuacja, że na siłę coś daję do zrobienia Bereskowi bo widzę, że bardzo chce, pomimo że nie chcę teraz aby otwierał szafki, ale mówię: dobra choć – otwórz mi szafkę, podaj buta i on jest wtedy bardzo zadowolony, cieszy się – ale fajnie pomogłem ci, ale było super razem!
Jaka jest codzienność osoby poruszającej się na wózku z psem asystentem? Czy Warszawa, kina, instytucje i inne miejsca publiczne są przystosowane? Czy coś można by było jeszcze usprawnić?
Na takie 90 % jest cudownie. Te pozostałe 10 % to niestety osoby, które tego nie znają, nie wiedzą co oznacza taki pies, jak to działa. W takich sytuacjach rzeczywiście trzeba to olać i znaleźć sobie inne miejsce albo spędzić te kilka minut, żeby temu komuś to wytłumaczyć.
Staram się wytłumaczyć
Najczęściej są to osoby starsze, które ja rozumiem, bo w ich czasach nie było psów asystentów, a jak był pies, to był do budy. Im jest naprawdę bardzo trudno zrozumieć, że pies może wejść, że może mieć styczność z jedzeniem, jest czysty, zadbany, zdrowy i tu najwięcej jest właśnie takich problemów. To starsi ochroniarze, starsze panie w sklepie i w cukierniach, które nas najczęściej wyganiają rękami i nogami. Staram się im wytłumaczyć na spokojnie, bo to jest dla nich czymś zupełnie nowym, ale gdy widzę, że nie mam szans to trzeba zrezygnować i poszukać innego miejsca. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.
Nie wspomniałaś o barierach architektonicznych a jedynie mentalnych. Tych pierwszych nie ma?
Nie, nie ma, to tylko bariery mentalne. Pod tym względem architektonicznym to Warszawę kocham uwielbiam!
Katarzyna Wolińska i jej marzenia na najbliższą przyszłość
Hym…pomyślmy! To chyba najtrudniejsze pytanie. Chciałabym, aby zdrowie dało mi na tyle możliwości abym mogła pracować z psami zawodowo. Chciałabym uczyć psy przewodniki dla osób niewidomych. Jak na razie podjęłam tyko współpracę teoretyczną, ale chciałabym mieć możliwość robienia tego zawodowo. Chciałabym uczyć, pokazywać, że można, że mam umiejętności, mam wiedzę i żeby to nie zostało tylko jednym moim psie tylko aby poszło dalej.
Życzymy z całego serca, aby spełniło się Twoje marzenie i abyś miała nowy zawód!
Bardzo chętnie go przyjmę! Na razie jestem informatykiem to zawód, który mam i polubiłam, ale tylko dlatego, że jest to jedyny zawód, który uważałam, że będę mogła wykonywać pomimo chorób i szpitali. Zaprzyjaźniłam się z nim, ale po czasie, rzeczywiście nie jest to zwód, który mnie pasjonuje tak jak Sławka pasjonuje naprawianie komputerów. On tę pracę kocha i nie ma mocnych, aby go zabrać od tych komputerów a ja to po prostu robię, bo trzeba zarobić na życie.
Chciałabym mieć pracę, do której będę co rano gnała i dzisiaj robimy to czy to, że szkolimy tak czy tak i to daje taką inną chęć do tego.
To nie tylko byłby nowy zawód, ale też bardzo pożyteczne i pomocne innym zajęcie.
Pochwalę się, że byłam z Bersem na spotkaniu w Szkole Psów K9 w Krakowie. Chciałam, żeby treser, którego uważam za mojego takiego guru podpowiedział mi niektóre rzeczy w kwestii mojego pudla. Proszę mi wierzyć, że po weekendzie wróciliśmy z informacją „Kasia ja nie mam ci w czym pomagać, masz taką relację z tym psem, tak go szkolisz i oprócz tego, że trzeba jeszcze czasu, żeby Bersi do tego wszystkiego dorósł to nic nie zmieniaj, fajnie, że byłaś, że cię poznałem osobiście, ale w kwestii szkolenia to nic nie dodam, nie ma po co”. Wróciłam dumna, że ho, ho:)
Dziękujemy bardzo za wspaniałą rozmowę i życzymy wszystkiego najlepszego.
Wszystkie osoby, które pragną wspomóc Kasię w jej codzienności w zbieraniu funduszy na leki, środki medyczne oraz dalsze leczenie mogą wpłacać pieniądze na: http://www.zrzutka.pl/pudelija
Wywiad z Katarzyna Wolińska przeprowadziła Beata Miśków, Redaktor Portalu Rampa – Pokonujemy bariery