Dziś przedstawiamy wywiad z kolejną fascynującą osobą. Jest nią Michał Czarnyszka. Wolontariusz Fundacji Niesiemy Nadzieję. Michał pracował w zoo, gdzie opiekował się zwierzętami, brał udział w akcjach interwencyjnych. Jego pasja to także sport, dzięki czemu także powstała akcja „Pomagam Kilometrami”.
Cześć Michał. Bardzo się cieszę, że będziemy mogli porozmawiać:)
Cześć, czołem! Ja również bardzo się cieszę i szalenie mi miło z powodu zaproszenia do wywiadu z Tobą, Pani Redaktor 🙂
Przybliż czytelnikom Rampy swoją osobę proszę. Powiedz coś krótko o sobie.
Urodziłem się i całe życie mieszkam w Poznaniu, jestem dumnym ze swoich korzeni ejbrem – rozrabiaką z Wildy, jak to zawsze powtarzam.
Tutaj studiowałem kierunek Zarządzanie w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości, a także na Uniwersytecie Ekonomicznym, co jednak okazało się nie do końca moją ścieżką.
Chyba zbyt wiele rzeczy mnie interesuje, by w coś wejść tak doszczętnie całym sobą.
Param się różnego rodzaju sportami, między innymi bieganiem, łącznie z dystansem maratońskim, który zapadł mi w sercu najgłębiej, ale również piłką nożną, squashem, jazdą na rowerze i licznymi innymi aktywnościami.
Co nieco piszę również w Internecie, lubię nie być obojętnym na bliskie sercu i istotne społecznie tematy, a nade wszystko staram się kierować życiem tak, by nie zatracić do niego pasji.
Pracowałeś w zoo. Czym się dokładnie zajmowałeś?
Byłem pracownikiem administracyjnym Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, odpowiadałem za część spośród tzw. papierkowej roboty, której w jednostkach miejskich nie brakuje. Jednak będąc odpowiedzialnym za sekcję transportu miałem również bardzo dużo pracy terenowej – od doglądania stanu technicznego pojazdów będących na wyposażeniu Ogrodu, poprzez służbowe wyjazdy z załogą (tą ludzką, jak również zwierzęcą), aż po tak zwane interwencje.
Od początku byłem lojalnie ostrzegany, że w zoo każdy, niezależnie od pełnionej funkcji – czy to opiekun kopytnych, czy główna księgowa – ma, w większym lub mniejszym stopniu, do czynienia ze zwierzętami i to absolutnie się sprawdziło, z czego jestem ogromnie zadowolony, a wręcz szczęśliwy.
Czy lubiłeś to czym się zajmowałeś zawodowo? Jeśli tak to dlaczego?
Imałem się w życiu różnych zajęć i muszę przyznać, że zwłaszcza od kilku lat mogę śmiało powiedzieć, że to, co robiłem zawodowo naprawdę lubiłem. Od praktyk w roli pomocnika geodety, przez wykładacza towaru w marketach, pracownika biurowego i pracy z klientem, dostawcę pizzy i pierogów (mógłbym tu jeszcze długo wymieniać) ,aż po jedną z ostatnich fuch w roli Gwiazdora w jednym z poznańskich centrów handlowych. Wiadomo, każda praca ma swoje plusy i minusy, ale pozostając chociażby przy opowieści o pracy w Zoo stanowczo stwierdzam, że to jedna z moich przygód życia.
Różnorodność obowiązków, żaden dzień nie był taki sam, jak poprzedni, a adrenalina przy odbijaniu zwierząt z rąk oprawców, choć czasem potrafiła być sporym stresem, to jednak była czymś, co niesamowicie napędzało do działania.
Przy okazji tego tematu wyróżniłbym jedną rzecz, która jest bardzo ważna dla mnie w pracy i w życiu w ogóle – relacje międzyludzkie, sposób wzajemnego traktowania i podejście do obowiązków. Lubię mieć do czynienia z ludźmi potrafiącymi uszanować czyjś wysiłek w, z pozoru najmniej znaczącej, najprostszej nawet pracy, a przede wszystkim z osobami pełnymi pasji, a takich w zoo absolutnie nie brakowało.
Wspomniałeś o odbijaniu zwierząt. Jakie interwencje masz na myśli?
Taką najbardziej skomplikowaną, czysto interwencyjną akcją podczas okresu mojej pracy była sprawa pumy Nubii, która dla wszystkich okazała się dużo poważniejszym wyzwaniem, niż przypuszczaliśmy. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i zwierzę trafiło do chorzowskiego ogrodu. A mniejsze sprawy to były na co dzień. A to rodzeństwo koziołków uratowane spod rzeźniczego noża, a to jazda na drugi koniec Polski po australijskiego dingo, który nie wiadomo skąd znalazł się w schronisku dla psów. Były też „interwencje” w samym zoo, jak pomoc w bezpiecznym wyprowadzeniu dzików poza teren ogrodu, wypuszczanie pelikanów po zimowej przerwie, czy transport żyraf na nowy wybieg. Anegdot i wspomnień do opowiadania z tamtego okresu mam na całą noc.
Skąd się wzięła inicjatywa pomagam kilometrami?
Pomysł robienia ze swojej aktywności fizycznej czegoś więcej ponad sposób na podtrzymanie własnego zdrowia pojawił się po sukcesie akcji Biegamy Dla Mai, którą rozkręciliśmy w 2018. roku.
Było to bardzo niepozornie zapowiadające się wydarzenie na Facebooku- link poniżej :
https://facebook.com/events/s/biegamy-dla-mai/419136168594134/
mające na celu pomoc Koleżance ze studiów, która uległa nieszczęśliwemu wypadkowi. Potrzebny był specjalistyczny sprzęt rehabilitacyjny – pionizator i dość nieśmiało podchodząc do tematu zaproponowałem, że będę wpłacał drobną sumę za każde kilometry, którymi podzielą się z nami ludzie wrzucając swoje treningi na stronę. Totalny żywioł, szaleństwo.
Akcja przerosła najśmielsze oczekiwania i z pomocą wielu dobrych osób oraz sponsorów udało się nie tylko zakupić sprzęt, ale również wózek, dzięki któremu Majka może poruszać się sprawniej.
Uczucia, które zrodziła we mnie energia uczestników wydarzenia trafiły gdzieś tam, głęboko i były zarzewiem do ognia, który pozwolił na stworzenie profilu Pomagam Kilometrami na FB, a później też na Instagramie.
Od tamtej pory, w ramach możliwości, pomagamy grupowo, jak tylko możemy.
Co daje Tobie sport?
Nie będę oryginalny jak powiem, że jest dla mnie odskocznią od codzienności i trosk. Ale w moim przypadku to jak nic nie powiedzieć.
Sport był w moim życiu zawsze i odkąd pamiętam zawsze dawał mi to, co najpiękniejsze – wspaniałe okazje do nawiązywania znajomości, czy dalej też przyjaźni z ludźmi, możliwość by dać upust swojej energii, a odkąd pokochałem bieganie długodystansowe, co kiedyś nie mieściło mi się w głowie, jest również źródłem szczęścia, kopalni endorfin i uśmiechu, który mogę, a przede wszystkim chcę nieść dalej. Do ludzi.
Od jak dawna jesteś wolontariuszem?
Do wolontariatu różnego typu ciągnęło mnie od dawna. Chyba wyssałem to z mlekiem matki, bo ona właśnie jest dla mnie żywym przykładem i dowodem na to, że warto wykazywać się empatią i nie być obojętnym na drugiego człowieka.
Pierwszym miejscem, w którym zaznałem wolontariatu na własnej skórze była przyparafialna świetlica dla dzieciaków na poznańskiej Wildzie, do której zresztą zaprowadziła mnie mama, współtwórczyni tego wspaniałego, aczkolwiek nieistniejącego już miejsca.
Później były jakieś jednorazowe akcje, zbierania książek dla starszego pana Zenona chorego na raka, który sprzedawał je później na Rynku Jeżyckim, by móc w ten sposób zarobić na leki.
W późniejszym czasie działałem między innymi w inicjatywie Widzialna Ręka Poznań, kiedy to w pierwszych tygodniach pandemii była potrzebna pomoc chociażby przy rozwożeniu jedzenia i środków higieny do poznańskich domów opieki społecznej. W tak zwanym międzyczasie organizowaliśmy również pomoc sąsiedzką w robieniu zakupów, a także wyprowadzaliśmy po sąsiedzku psa.
W tej chwili, jak sama wiesz, jestem wolontariuszem Fundacji Niesiemy Nadzieję i akurat do tej organizacji moje kroki poprowadziły dzięki serdecznemu koledze, Piotrowi Szulcowi, którego bardzo ciepło pozdrawiam i ściskam, a który zaprowadził mnie kiedyś do siedziby Fundacji, na ul. Traugutta, na mojej ukochanej Wildzie.
Zacząłem się angażować, najpierw jednorazową akcją, by później, po latach, dojrzeć do tego, że chcę się włączyć w to pomaganie ciut więcej.
Czym się zajmujesz w Fundacji Niesiemy Nadzieję?
Jestem wolontariuszem głównie od akcji zbiórkowych. Podczas wydarzeń kulturalnych zbieramy do puszek dobrowolne datki na potrzeby fundacyjne, głównie opiekę dla podopiecznych na co dzień.
Ostatnio natomiast mieliśmy przyjemność wzięcia udziału w pakowaniu podopiecznym paczek na Święta, latem jednym z ciekawszych eventów była wycieczka do zoo dla grupy ukraińskich uchodźców, oczywiście z dziećmi, dla których taka rozrywka była maleńką dawką leku na przebyte traumy. Jednocześnie nam, opiekunom, którzy byliśmy tam jako wolontariusze przyniosło to naprawdę mnóstwo frajdy. Tak już mamy – radość innych cieszy nas przeogromnie.
Co daje Tobie wolontariat?
Wolontariat wiele dla mnie znaczy. Przede wszystkim daje mi możliwość wykorzystania rozpięrającej mnie od środka energii, na coś pożytecznego dla świata, a to daje satysfakcję, nie ukrywam. Największą przynosi uśmiech podopiecznych i na przykład ich zdjęcia z wakacji, albo radość podczas przekraczania mety w charytatywnym biegu, w którym mogą biec razem z nami.
Przepiękną rzeczą jest również możliwość nawiązania wspaniałych relacji z ludźmi, z którymi patrzymy w tym samym kierunku – innymi wolontariuszami gotowymi do działania, dobrymi, uśmiechniętymi i nieobojętnymi na krzywdę i cierpienie. Wzorem w tym względzie dla mnie jest nasz fundacyjny kolega – Kajtek, który będąc podopiecznym, jest jednocześnie aktywnie działającym wolontariuszem. Jest, podobnie jak wspomniana wcześniej Majka, jednym z moich wzorów do naśladowania, bo pokazuje mi, że niezależnie od sytuacji, jedynym słusznym kierunkiem jest droga w stronę szczęścia i życia na pełnej petardzie! Stać obok niego na zbiórce, to dla mnie prawdziwy honor.
Ponadto, w obecnej fundacji poznałem osoby, które z pełną odpowiedzialnością za słowa, mogę nazwać swoimi przyjaciółmi, bo troską o mnie sprawiły, że przetrwałem również swoje złe chwile. Chciałem im za to najmocniej w świecie podziękować. Dzięki, Anioły Fundacyjne!
W jaki sposób wspierasz organizację Jurka Owsiaka?
Z Orkiestrą jestem od dziecka. Rodzice nauczyli mnie wrzucania do puchy z czerwonym sercem i zaprowadzili na pierwsze w życiu Światełko Do Nieba. Z biegiem lat, dorastania i nabywania świadomości w poglądach zauważyłem, że Jurek Owsiak jest bardzo bliską mi osobą jako twórca zarówno samej WOŚP, jak i wspaniałego Przystanku Woodstock/Pol’and’Rock festiwalu.
Długo do tego dojrzewałem i w tym roku po raz pierwszy będę czynnie uczestniczył w zbiórce, bo zgłosiłem się jako wolontariusz w jednym z poznańskich sztabów. W tej chwili, aż nie mogę uwierzyć w to, że Orkiestra gra niemal tyle lat, ile ja mam na karku, a gram wspólnie z nimi jako ktoś więcej, niż darczyńca dopiero pierwszy raz w życiu.
Dlaczego Twoim zdaniem osobom niepełnosprawnym odbiera się prawo do seksualności, kobiecości, męskości?
Nie mam pojęcia, czy jest to kwestia Polski, czy szerszy problem w świecie, mogę się tylko domyślać, ale wydaje mi się, że niepełnosprawność traktuje się najczęściej jako piętno tak wyraźne i silne, że nie można go ani zmazać, ani przeskoczyć, ani w żaden sposób oswoić na tyle, by żyć normalnie, z wszystkimi tego stanu przymiotami. Ok, jeśli ktoś ma ograniczenia w poruszaniu, to wiadomo, że pewnych rzeczy „nie przeskoczy”, bo jeśli porusza się na wózku i widzi schody, to nie wjedzie po nich, ani nie wpełznie. Co robi?
Rozgląda się szybko za podjazdem albo windą i omija przeszkodę, którą napotkał. Czyli rozwiązanie jest.
Tak samo pewnie z każdą inną sprawą, sytuacją, czy aspektem życia ogólnie – również z seksualnością.
Zauważam, że wciąż mała część społeczeństwa ma świadomość, że odmienność taka, czy inna nie jest czymś, co daje prawo kategoryzować ludzi na lepszych i gorszych. Dla mnie ludzie są różni i tyle. Nie ośmielę się nigdy powiedzieć komuś, że nie powinien robić tego, czy tamtego ze względu na jakieś swoje, nawet realne ograniczenie – z wyjątkiem sytuacji naruszających czyjeś dobro, to oczywiste.
Jeśli dana osoba czuje się na siłach i ma ochotę, niech robi.
Miłość jest najpiękniejszym uczuciem, jakie można w sobie odkryć i dzielić z drugim człowiekiem, więc nie powinniśmy odbierać prawa do niej absolutnie nikomu.
Kobiecość, męskość – to moim zdaniem jedne z tych pozycji na liście w naszych zamkniętych często umysłach, do których prawo odbieramy właśnie osobom z niepełnosprawnościami uważając je za takie, które wymagają tylko i wyłącznie opieki, a przecież to ludzie tacy, jak wszyscy inni i mają prawo dobrze się czuć, realizować w obszarach, w których marzą i spełniać wszelkie swoje potrzeby.
W 2012 roku Polska ratyfikowała Konwencję o Prawach Osób Niepełnosprawnych. Czy Twoim zdaniem zadania zapisane w dokumencie są realizowane w praktyce?
W preambule tego dokumentu jest taki podpunkt:
„…uznając, że niepełnosprawność jest pojęciem ewoluującym i że niepełnosprawność wynika z interakcji między osobami z dysfunkcjami a barierami wynikającymi z postaw ludzkich i środowiskowymi, które utrudniają tym osobom pełny i skuteczny udział w życiu społeczeństwa, na zasadzie równości z innymi osobami,…”, który doskonale pokazuje to, że przeszkody nie wynikają czysto z ograniczeń osób z niepełnosprawnościami, a właśnie z tego, co „buduje się” wokół nich, utrudniając im życie. Tak, utrudniając. Bo od kiedy w Polsce kładzie się chodniki, maluje przejścia dla pieszych, wyznacza przejścia podziemne , uwzględniając potrzeby osób poruszających się na wózkach, niewidomych, ograniczonych w jakiś sposób ruchowo? Nowe inwestycje i owszem, ale stare często zostają niezmienione, nie ma parcia na remont po to, by dostosować dane miejsce do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, robi się to jedynie przy okazji, a czasami nawet i wtedy nie. To bardzo przykre.
Musi upłynąć wiele, wiele lat zanim nasza piękna Ojczyzna będzie przyjazna i prawdziwie dostępna dla wszystkich. Obserwuję te zmiany w Poznaniu i jestem pod wrażeniem, jak przy kolejno oddawanych inwestycjach pamięta się chociażby o niewidomych i nawet pamiętam tego rodzaju historię jeszcze z pracy w Ogrodzie Zoologicznym. Zoo jest jednostką podlegającą Miastu Poznań, więc szefem dyrekcji jest jeden z v-ce prezydentów zasiadający w Urzędzie Miasta. Inwestycje, które zoo realizuje również są we wszelkich uzgodnieniach z UMP i przy okazji budowy pawilonów bardzo nowoczesnych, takich jak chociażby Dom Żółwia, podniesiona została też kwestia miejsca dla osób z niepełnosprawnościami i ich rodzin. Wydzielono specjalne pomieszczenie, do którego z dużą starannością podeszło kierownictwo konsultując się z panią będącą przedstawicielką jednej z organizacji dbających o potrzeby osób, którym to miejsce, wraz z przewijakiem, miało służyć. Byłem pod wrażeniem tego, ile zaangażowania przy pochyleniu się nad sprawą wykazali urzędnicy, włodarze zoo, jak również wszyscy pracownicy mający swój udział w projekcie.
Niestety, mam przykrą świadomość tego, że takie przykłady wciąż są zbyt rzadkie i sporo pozostaje do zmiany.
Jakie Twoim zdaniem są powody tego, że tak wiele osób niepełnosprawnych w Polsce oraz ich bliscy mają tak bardzo „pod górkę” w życiu?
Odniosę się do tego, o czym wspomniałem w jednej z poprzednich odpowiedzi – wciąż największe bariery są w naszych głowach. Jednak nie tylko. Jednym z najbardziej bulwersujących mnie osobiście punktów w obecnym stanie rzeczy jest fakt, że opiekunowie otrzymujący świadczenie pielęgnacyjne nie mają prawa do jakiejkolwiek pracy, nawet dorywczej. Jeśli ją podejmą – utracą prawo do świadczenia. To ogromny skandal i trzeba o tym głośno krzyczeć! Tym bardziej, że sejmowa podkomisja ds. osób z niepełnosprawnością powołana w styczniu 2020 r., o której jest w tej chwili głośno z powodu chęci zdymisjonowania jej szefa, pracuje z tak ogromnym zaangażowaniem, że pierwsze jej posiedzenie zostało zwołane po dwóch i pół roku, dwóch i pół roku (!), od momentu powołania (źródło RMF FM). To, co się dzieje w tym temacie w Polsce, to jest nie do opisania i włos dęba staje. Przepraszam za zdenerwowanie, ale bardzo mnie takie rzeczy irytują.
Jakie widzisz braki systemowe we wspieraniu osób z niepełnosprawnościami w Polsce?
Nie jestem w tej sprawie ekspertem, więc nie chciałbym się wypowiadać dogłębnie, ale moim zdaniem największym brakiem systemowym jest to, co mamy w głowach – to będę do znudzenia powtarzał. Na początek dałbym taki pomysł, by zamiast martwych organów wspomnianych przeze mnie wyżej, za „działanie” w których ktoś dostaje pieniądze (naprawdę…) przerzucać środki w miejsca, w których faktycznie coś konkretnego się dzieje. Nie sypnę z rękawa dziesięcioma pomysłami, nie będę udawał mądrej głowy, bo nią nie jestem, ale wiem jedno – zaufanie do ludzie, którzy udają, że coś robią powinno być poparte najwyższą kontrolą, patrzeniem na ręce non stop i gwałtownymi reakcjami, których siła nie gaśnie po paru dniach dlatego, że temat przestaje się opłacać „podgrzewać” w mediach.
Straszne jest to, jak funkcjonuje cały ten świat, tak naprawdę. Łącznie z tym, że nawet tak zwane niezależne media, często same stawiające się w roli misjonarzy stróżów prawa i działają jak bezduszne korporacje nastawione na zysk. To jest przerażająco okropne dla mnie i dopóki mamy znieczulenie, a tym samym swego rodzaju tolerancję na takie zjawiska, dopóty system będzie chory i nieudolny. Bo kto ma go zmieniać, skoro nawet potencjalni superbohaterowie bez peleryn zepsuci są pieniądzem do tego stopnia, że czują misję tylko do momentu, kiedy na stole nie pojawia się odpowiednia oferta, argument finansowy, przykaz, czy dyrektywa zwierzchników?
Masz pomysły jak to zmienić?
Świeża krew. W mediach, u władzy, wszędzie.
Świeża krew ludzi światłych, obytych w świecie niezakonserwowanych jak puszki. Ludzi, którzy rozumieją, że kolejnymi ,,słitfociami” na Bali i superautem w garażu mogą zaspokoić co najwyżej swoje ego, rozdymać je jeszcze bardziej, lecz nie osiągną nic więcej. Nie przyczynią się do tego, że pozostawią świat, może zwykły kawałek chodnika, którym idą w swoich eleganckich butach, lepszym. Choć ciut lepszym. Nie mam na myśli tego, że dobre zarobki i egzotyczne wakacje są złe, a jedynie podejście do tematu płytko i czysto egoistycznie.
Można podjechać superautem na spotkanie z młodzieżą i opowiadać o tym, że warto być wolontariuszem. Nie widzę w tym nic zdrożnego.
Na szczęście widzę coraz więcej osób, które swoją popularność i pieniądze wykorzystują nie tylko dla siebie, ale spoglądając szerzej dają światu realną wartość. Mnie osobiście bardzo to zjawisko cieszy.
Na twoich social mediach często prezentujesz pyszne jedzenie. Sam gotujesz?
Najczęściej sam, ale jak tylko zdarzy mi się zjeść coś w dobrym towarzystwie, pozwalam sobie na uwiecznienie widoku talerza, za zgodą autora dania, oczywiście. To daje dużą frajdę, bo sam czerpię inspirację z materiałów publikowanych przez znajomych, dzięki którym mogę dowiedzieć się nowych rzeczy, by móc jeszcze szerzej otwierać oczy i umysł.
O czym marzysz?
Mam wiele marzeń. Na każdą sferę życia co najmniej po kilka. Jednym z nich jest ustabilizowanie własnej formy, zwłaszcza tej psychicznej, na poziomie, który pozwoli mi żyć pełnią życia przez 365 dni w roku, by móc nieść ogień dalej i spełniać się w działaniach z ludźmi.
Czego Tobie życzyć?
Myślę, że nie przedłużając… Właśnie tego, by spełniło się moje marzenie z poprzedniego pytania. O resztę zadbam sam.
Przepięknie dziękuję za rozmowę, to była dla mnie wielka przyjemność i zaszczyt, a na koniec chcę jeszcze podkreślić, że śledzę również Twoje działania i powiem jedno: jesteś inspiracją, dziękuję Ci za to!
Dziękuję za rozmowę:)
Opracowanie i realizacja: Agnieszka Sobecka
Warto pomagać – to hasło przyświeca Michałowi od zawsze. Jak mówi: „wolontariat wyssałem z mlekiem matki”. Mamy nadzieję, że historia Michała skłoni Was do wolontariatu, bo to doskonała okazja by spędzić wartościowo czas. Michałowi dziękujemy za solidną dawkę inspiracji do działania i ciekawe ujęcie poruszanych w wywiadzie . A Wy udzielacie się w wolontariacie? Podzielcie się z Nami doświadczeniem:)