Anna Wachowicz – autorka bloga kobietatetrusa.pl, od dwóch lat żona Artura, opowiedziała o swoim małżenstwie, patentach na życie, wierze i podróży TetroTrip.
– Prowadzisz blog Kobieta Tetrusa i przedstawiasz się na swojej stronie: szczęśliwa żona niepełnosprawnego przystojniaka. Po wypadku twojego chłopaka Artura, niepełnosprawność stała się nieodłączną częścią twojego życia. Od jakiego momentu mówienie o tym stało się dla ciebie czymś normalnym? I jak dużo czasu od wypadku musiało minąć, żebyś nabrała łatwości mówienia o niepełnosprawności Artura?
– Początki po wypadku były trudne. Artur przez około półtora roku przechodził depresję, był to również ciężki czas dla mnie. Najbliżsi, u których miałam oparcie, wiedzieli z czym się zmagam. Jestem osobą mało wylewną i ekspresyjną, dlatego nie opowiadam o swoim życiu na prawo i lewo, jednak nigdy nie ukrywałam faktu, że jestem związana z chłopakiem niepełnosprawnym.
Tak naprawdę dopiero wtedy, gdy uporaliśmy się z depresją, zaczęliśmy przebywać z innymi wózkowiczami i otwierać się na świat, nauczyłam się lekkości w mówieniu o wypadku. Zazdrościłam Arturowi odwagi, dzięki której był w stanie odpowiedzieć na każde pytanie, nagrywać filmy na You Tube. Po kilku latach, po wielu przygodach i nowych znajomościach, zrozumiałam, że opowiadanie o naszym życiu może pomóc innym. Od występów i filmów trzymam się z daleka, więc postanowiłam pisać. Tak powstał blog Kobieta Tetrusa.
– Pierwszy Twój wpis na blogu z 2015 roku brzmi: Jak na kobietę Tetrusa przystało będę pisać o niepełnosprawności, a raczej o życiu z niepełnosprawnym. O tym, co nas spotyka i jak czerpiemy z tego radość. Spróbuję obalać stereotypy na temat niepełnosprawności i pokazać jak niepełnosprawni zmienili moje życie, i jak nauczyli mnie miłości. Czy pisanie bloga było twoim pomysłem, czy ktoś namawiał cię do niego? Skąd przyszła pierwsza inspiracja? Które stereotypy dotyczące niepełnosprawności najbardziej cię uwierają?
– Pomysł na blog kiełkował w mojej głowie przez dłuższy czas. Ostatecznie to Artur mnie namówił. Odzywa się do niego z pytaniami dużo osób w podobnych sytuacjach. Wiele z tych wiadomości było skierowanych do mnie. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że będzie to blog niosący pomoc i nadzieję. Przez ostatni okres mocno go zaniedbałam, ale w najbliższym czasie planuję powrót z nowymi wpisami.
Jeśli chodzi o stereotypy, to najbardziej boli mnie jak wielu ludzi jest przekonanych, że taki związek jak nasz nie ma szans na przetrwanie, a miejsce osoby niepełnosprawnej (najlepiej jeszcze takiej z kocykiem na kolanach) to dom. Przeglądając komentarze w Internecie, można się zirytować. Często czytamy: “Pewnie jest z nim dla pieniędzy”. Nie rozumiem tego. Tyle się słyszy w ostatnim czasie o strajkach rodziców, opiekunów ON, a mimo to niektórzy ludzie wciąż myślą, że każdy niepełnosprawny jest bogaczem. To smutne. Takie myślenie mają chyba ci, którzy sami są nieszczęśliwi w miłości. Żyjemy w dziwnych czasach – ludzie myślą, że nie ma miłości, a dwoje ludzi trzymają razem pieniądze.
– Kiedy w 2010 roku Artur miał wypadek, w wyniku którego jest tetraplegikiem, byliście parą od dwóch lat. Kiedy taka sytuacja się przydarza ludzie często się rozstają. Tobie też doradzali takie rozwiązanie: Nie raz w tamtym okresie (chwile po wypadku) słyszałam “dobre rady”: -Zostaw go, – To nie ma sensu, -To się nie uda, -Będziesz się męczyć, -A kto tobie pomoże, -On by tego dla ciebie nie zrobił… Jednak nie zawsze rozstania mają miejsce dlatego, że osoba zdrowa porzuca sparaliżowaną, czasem to osoba z urazem nie potrafi sprostać wyzwaniom nowej sytuacji i doprowadza do rozstania. Wam się udało i macie bogate doświadczenie, które zaowocowało szczęśliwym zakończeniem – ślubem. Jakich najważniejszych podpowiedzi na zmierzenie się z taką trudną sytuacją udzielilibyście z Arturem parom, które są na początku swojego wyzwania i mierzą się teraz z najtrudniejszym etapem?
– Najważniejszym jest nie poddawać się i walczyć. To jasne, że człowiek może nie radzić sobie z taką sytuacją i mieć wiele obaw. Dlatego musi to być bardzo dobrze przemyślana decyzja. Kiedy przychodzi chwila zwątpienia, gorszy dzień, czy kłótnia, nie można pozwolić, by zakończyła bez słów przepraszam i kocham, choć nie musi stać się to od razu. My, kiedy mamy kryzysy, a zdarza się, że mamy je często, pozwalamy sobie na ciszę i dajemy sobie spokój na jakiś czas (zwykle około godziny). Po tym czasie wracamy do siebie, wyjaśniamy, o co chodziło i po prostu się przepraszamy, wyznajemy miłość, przytulamy i całujemy.
– Piszesz: Związki z niepełnosprawną osobą wzbudzają wiele kontrowersji. Przekonałam się o tym, czytając komentarze i opinie innych na forach internetowych i w artykułach. Aż krew mnie zalewa, widząc niektóre wypowiedzi. Wielu z nas szufladkuje niepełnosprawnych jako niezdolnych do miłości. A przecież miłość nie zagląda do portfeli czy kart medycznych. Tak naprawdę to pełnosprawny czy niepełnosprawny jaka to różnica? Jak myślisz z czego wynikają takie postawy ludzi? Dlaczego wciąż w naszym społeczeństwie wzbudza to tyle kontrowersji? Co powinniśmy mówić dzieciom, żeby wyrosło pokolenie, które przestanie bać się inności i szufladkowania?
– Większość niezrozumienia, krytyki i stereotypowych postaw bierze się z niewiedzy. Gdyby którakolwiek z osób krytykujących, czy wyrażających te niedorzeczne opinie, porozmawiała z Arturem, z pewnością zmieniłaby zdanie i podejście do niepełnosprawności. Ludziom często z przekonania o swojej nieomylności lub zwykłego lenistwa, nie chce się zagłębić w zagadnienie, dlatego traktują je płytko.
Żeby dziecko zrozumiało, trzeba otwarcie i prosto o tym mówić, ale żeby o tym mówić, trzeba mieć rzetelną wiedzę, najlepiej z pierwszej ręki. Podczas wypadów na miasto, czy do galerii handlowej, napotykamy sytuacje, gdy dziecko zaskoczone widokiem Artura na wózku krzyczy do mamy: „Mamo, a co temu panu jest?” Wtedy zawstydzona mama w odpowiedzi ucina rozmowę: „Nie gap się na pana i nie pokazuj palcem, to niegrzeczne”. Lepszym rozwiązaniem byłoby powiedzenie, że pan jest chory albo miał wypadek, a najlepiej byłoby podejść i uprzejme zapytać. Od razu rozwiązałoby to dwie sprawy – dystans w stosunku rodzic-wózkers i poprawne zaspokojenie ciekawości dziecka.
– Bardzo wzruszająco piszesz o Arturze: Nie ma silnych dłoni, nie jeździ sportowym bmw, nie nosi mnie na rękach. Co gorsze, mogłoby się wydawać – bezbronny. Przeżył wstydliwe i upokarzające chwile. Jak Jezus obdarty z szat. Jednak jego siła jest ponad to. Jego serce roztapia. Jego wiara unosi. Opowiedz nam o tej sile i wierze Artura, co daje tobie na co dzień?
– Artur jest niesamowity. Jego optymizm zaraża. Kiedy zaczął pokonywać depresję, było w nim ogromnie dużo siły i pewności siebie. Nie mogłam za nim nadążyć. Ma głowę pełną pomysłów i co rusz realizuje nowe projekty. To od niego uczę się jak pokonywać trudności, jak się nie poddawać. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. W chwilach kryzysowych zachowuje spokój, a dla każdego problemu znajduje rozwiązanie. Jest moim największym przyjacielem i to do niego zwracam się ze wszystkim, ale nie tylko ja. Często znajomi dzwonią do Artura z prośbą o radę, ponieważ wiedzą, że ich nie zostawi, że zawsze doradzi, podtrzyma na duchu. Mimo tak ciężkiej sytuacji nie załamuje się, jest silnym mężczyzną, a jego wrażliwość wzrusza mnie. To jest piękne.
– Napisałaś w jednym z wpisów: Czy po tych kilku latach stwierdzam, że popełniłam błąd, a nasz związek to pasmo cierpienia i poświęcenia? Może i muszę pomóc Arturowi w podstawowych czynnościach, może i muszę być jego ręką i nogą, a nasze życie pod wieloma sprawami jest bardziej skomplikowane, ale czy nie na poświęceniu powinien opierać się związek? Jak radzisz sobie z fizycznym obciążeniem opieką nad Arturem, czy ktoś ci pomaga? Czy macie jakieś wspólne domowe patenty na codzienne obowiązki?
– Na patentach opiera się nasz dzień:). Artur zawsze powtarza, że najważniejszy jest system. I systemy mamy na wszystko. Oczywiście do takiej sprawności w codziennych sprawach doszliśmy po wielu ciężkich latach. Nie wszystko potrafiłam od początku. Obecnie większość czasu spędzamy sami. Zdarza się, że pomagają nam inni, obecni w danym czasie ludzie, ale zazwyczaj jesteśmy samodzielni. Mamy wypraktykowane sposoby, które w łatwy sposób, bez obciążania mojego kręgosłupa, pomagają wykonać podstawowe czynności. Mamy podnośnik, dzięki któremu mogę bez problemu przenieść Artura np. na wózek. Nie ma również problemu, abym zostawiła męża samego w domu, kiedy muszę coś załatwić na mieście. Na wszystko można znaleźć rozwiązanie;)
– Nie kryjesz swojego zaangażowania religijnego, opisujesz siebie: katoliczka kochająca świat, szczęśliwa córka Boga. Dajesz z mężem świadectwa wiary podczas spotkań. Co najważniejszego mówicie podczas waszych świadectw. Co przynosi to innym?
– Tak, wiara w naszym życiu jest niezwykle ważna. Każdy chrześcijanin jest powołany do głoszenia słowa Bożego i dobrej nowiny, ale mało kto faktycznie to robi. Kiedy jesteśmy zapraszani do parafii, by dać świadectwo, najczęściej i najwięcej mówi Artur, ja dopowiadam tylko parę zdań. Jest to opowieść o przebudzeniu wiary Artura i jego przemianie. Opowiada jak było przed wypadkiem, o depresji, czyli o okresie bardzo smutnym. Jak udało mu się pokonać ten ciężki czas. Uczestnicy rekolekcji zawsze mile nas przyjmują. Artur ma wspaniały dar mówienia, a ludzie lubią go słuchać. Często podchodzą do nas po występie, mówią jak zadziałało na nich świadectwo. Pan Bóg odgrywa w naszym życiu najważniejszą rolę. To On dodaje nam siły, kiedy mamy gorszy dzień.
– Na koniec zapytam o waszą podróż TetroTrip, która trwała 56 nocy i objęła zasięgiem 12 państw. Napisałaś o niej: Nie było łatwo. Nie miało być. Wiedzieliśmy na co się piszemy. Że nie będzie zawsze przyjemnie i kolorowo. Taki był cel. Bo niby jak ma być łatwo, skoro bez wynajętych noclegów, z osobą sparaliżowaną czterokończynowo, przejeżdżamy przez Europę w poszukiwaniu przygód? Czy TetroTrip można nazwać waszą podróżą poślubną? Jakie miałaś największe obawy przed wyjazdem? I co najtrudniejszego przydarzyło się podczas wyjazdu?
– To jak najbardziej była podróż poślubna, mieliśmy wyjechać dwa tygodnie wcześniej, czyli zaraz po ślubie, ale niestety ze względu na przedłużenie naprawy auta i przygotowania go do podróży, okazało się, że musimy opóźnić wyjazd. Przed wyjazdem bałam się, że auto nam się zepsuje, że nie damy rady Artura ogarniać w samochodzie, że nie znajdziemy noclegów, że zgubimy się po drodze. Była cała masa obaw i niepewności, ale ufałam pewności Artura i wierzyłam, że wszystko się uda.
Najtrudniejszymi doświadczeniami w podróży na pewno były kradzieże. Pierwsza w Amsterdamie, gdzie w biały dzień splądrowano nam auto. Straciliśmy wtedy nawigacje GPS, laptopa a z nim masę zdjęć z Niemiec, trochę sprzętu elektronicznego i rzeczy osobistych. Takie wydarzenie na samym początku wyprawy skutkowało sporym spadkiem moralnym załogi. Na szczęście mieliśmy wtedy gospodarzy, którzy gościli nas w Holandii i oprowadzali po stolicy. Po tej kradzieży pozwolili nam odreagować złe emocje. Druga kradzież była w Rzymie. Ofiarą znów padło nasze auto i kolejny laptop. Po tej kradzieży już szybciej się pozbieraliśmy.
Było jeszcze kilka sytuacji, które nie były łatwe, takie jak konflikt z hostelem w Mediolanie. Przez popularny serwis internetowy zarezerwowaliśmy tam nocleg, który miał być przystosowany do osób niepełnosprawnych, a okazało się na miejscu, że do noclegu prowadzą schody, na które Artura trudno byłoby nawet wnieść. Kilka razy też krążyliśmy po niektórych miastach, w poszukiwaniu bezpiecznej miejscówki na nocleg w aucie. Jednak wszystkie trudne doświadczenia były też świetną przygodą i lekcją, która na pewno zostanie nam w pamięci na długo.
– Opowiedz więcej naszym czytelnikom o tej wyprawie, podróże z niepełnosprawnością w tle zawsze cieszą się dużym zainteresowaniem. Ten temat na pewno nie został jeszcze na blogu wyczerpany.
– Nasz projekt to nie była tylko podróż poślubna, czy spełnienie marzeń, ale także pielgrzymka. Staraliśmy się odwiedzić katedrę, bądź główny kościół każdego z miast, które odwiedzaliśmy. Chcieliśmy odwiedzać największe europejskie sanktuaria, by tam modlić się o wszelkie potrzebne łaski oraz zawierzyć małżeństwo Bogu. Najdalszym celem była Fatima i tamtejsze sanktuarium, choć o wiele większe wrażenie zrobiła na nas wioska Aliustrel, będąca domem dzieci, którym ukazała się Matka Boża. Odwiedziliśmy także Watykan oraz bazylikę Notre Dame de la Garde w Marsylii. Jednym z piękniejszych miejsc, w których spaliśmy, był parking między klasztorem hieronimitów a portem Vasco da Gamy. Trafiliśmy tam w środku nocy, kiedy parking był pusty, a klasztor pięknie oświetlony.
Najlepiej wspominamy właśnie te noclegi w aucie – na parkingach w bogatym Monaco, przy oceanie we Francji, czy z widokiem na wieżę Eiffla. Auto było naszym domem. Była tam kuchnia i sypialnia. A najsmaczniejsze posiłki wychodziły właśnie na kuchence polowej. Często warunki mieliśmy spartańskie, jednak do wszystkiego można się przyzwyczaić i we wszystkim znaleźć dobre strony. Zabawne były reakcje ludzi na nasz widok. Nawiązaliśmy też wiele kontaktów z przypadkowo poznanymi mieszkańcami zwiedzanych miast. O podróży moglibyśmy mówić godzinami. Każde miasto było osobną, wielką, niezapomnianą przygodą.
– Serdecznie dziękujemy za podzielenie się z nami wszystkimi tymi przeżyciami. Życzymy Wam dużo Miłości.
ifk